Na tragediach, wojnach i plagach można nieźle zarobić. Pewnie nawet więcej, niż kiedy ich nie ma. Handel bronią jest przykładem klasycznym. Ale na co dzień, prowadząc ustabilizowane życie, nie musimy się nad tym zastanawiać. Dopiero przy okazji takiej jak pandemia okazuje się, że „psy wojny" działają na różnych frontach. Jeden z nich wziął pieniądze i nie dostarczył nam respiratorów. To była dość konkretna lekcja wojennego biznesu. Teraz przerabiamy kolejną – jak z podręcznika lewicowca – o tym, że z „koncernami nikt nie wygrał".
W awanturze o niedostarczenie szczepionek do krajów Unii Europejskiej chodzi o wartości. Z jednej strony te najwyższe, jakimi są życie i zdrowie ludzi, a z drugiej te wymierne, czyli kto da więcej. Od początku było jasne, że liczy się czas i trzeba dofinansować firmy, by jak najszybciej dostarczyły lekarstwo, które uchroni nas przed śmiercią. A jeśli nie nas, to naszych dziadków czy rodziców. Unia dała więc pieniądze na badania, na testy i w końcu – niektórym firmom – na produkcję. Żeby zdążyć uratować jak najwięcej ludzi.
Przeczytaj także: Czy polskie firmy mogą produkować szczepionkę przeciw Covid-19
Ale Unia zgrzeszyła zbyt wąskim widzeniem problemu. Jesteśmy bogaci i stać nas na płacenie za produkt, tak jak za nowe samochody, smartfony i trufle. A może nie tak samo? Może szczepionka to jednak nie trufle?
Europa zjednoczyła siły i z tej pozycji negocjowała umowy z koncernami, by kupić sobie zdrowie. Słusznie. Ale czy to rozwiąże problem pandemii? Kilka dni temu dyrektor Światowej Organizacji Zdrowia przestrzegł wyraźnie: nie może być tak, żeby szczepili się tylko bogaci, bo wtedy nie opanujemy sytuacji. Zaszczepić musi się cały świat. Ba! Ale przecież całego świata nie stać. Więc co będzie dalej? Umrzemy, bo nie umieliśmy się podzielić dobrobytem?