OpenAI jest bez wątpienia spółką bardzo mocno przyciągającą uwagę inwestorów. Wszak to ona blisko rok temu dała impuls do powrotu hossy na amerykańskie i globalne giełdy. Wypuściła wtedy na rynek swój oparty na sztucznej inteligencji program ChatGPT, co rozpoczęło wśród inwestorów boom na wszystko, co jest związane z generatywną sztuczną inteligencją. Wydawałoby się więc, że władze OpenAI powinny postępować bardzo rozważnie, wiedząc, że ich działaniom bardzo uważnie przygląda się cały świat inwestorski. A jednak odegrały one coś w rodzaju „korporacyjnej telenoweli”. Najpierw zarząd zwolnił ze stanowiska prezesa Sama Altmana, założyciela OpenAI. Tłumaczył to w bardzo tajemniczy sposób „problemami z komunikacją” z nim. To wywołało oburzenie inwestorów, a Altmanowi zagwarantowało dobrą posadę w Microsofcie. Niemal cała załoga spółki zbuntowała się przeciwko decyzji zarządu i zapowiadało się na to, że też przejdzie do Microsoftu. Zarząd więc przywrócił Altmana na fotel prezesa. Przedstawiciele zarządu OpenAI wyszli na ludzi niekompetentnych i oderwanych od rynkowej rzeczywistości. Dlaczego jednak tak się ośmieszyli? Czy mieli poważny motyw, by odwoływać Altmana? Z przecieków wynika, że tym motywem było zaangażowanie spółki w projekt, który rzekomo ma potencjał, by… zniszczyć ludzkość.