Lotnisko w Leticii witało pasażerów lotu z Bogoty wysoką temperaturą i wilgotnością. Można było tego doświadczyć natychmiast, bo z samolotu do terminala przechodziło się po płycie.
Gdzieś niedaleko płynęła Amazonka.
Kolosy obojętnie spoglądające na otoczenie
Majestat wielkich rzek nie był mi obcy. Byłem nad Dunajem, Nilem, Gangesem, Zambezi, Mekongiem i spotkania z nimi zawsze były szczególne.
Dunaj to dla mnie późnowieczorny, trzeszczący i pojękujący prom samochodowy, którym przeprawiałem się z Bułgarii do Rumunii (wysłałem wtedy zdjęcia wody, w której odbijały się światła promu, Ance; odpisała natychmiast: „Tylko do niej nie wpadnij!”, nawiązując do mojego wypadku w Kerali, gdzie byliśmy razem w 2014 roku).
Ganges to szybkie przemarsze przez Benares i powód do odwracania oczu od posępnych uliczek miasta. Mekong to Złoty Trójkąt w Tajlandii, a wiele lat później Phnom Penh w Kambodży. Nil to Kair i potem daleko na południe, przez Luksor do Asuanu, młodzieńcza wyprawa. Zambezi i hipopotamy żerujące w nocy wokół naszego namiotu, i nasz strach, to wyprawa – już nie młodzieńcza – z Renatą i naszymi dziećmi.