– Jest pan dziś ósmym… no, może dziewiątym klientem – liczy Oleg, właściciel drink-baru w centrum Kijowa. Dochodzi godzina 16 i wkrótce trzeba będzie bar zamknąć. Bo obowiązuje częściowa prohibicja i od godz. 4 po południu alkoholu już nie można sprzedawać. Oleg przyznaje, że biznes kręci mu się bardzo słabo, bo przy dziewięciu klientach na cały dzień trudno utrzymać interes. A przecież lokal mieści się w podwórzu tuż przy Chreszczatyku, głównej ulicy miasta.
– Może w czasie wojny ludzie oszczędzają na alkoholu? – pytam. Oleg kręci głową. – Po prostu ludzi w mieście nie ma – odpowiada. Bo gdy w pobliżu Kijowa były wojska rosyjskie, z trzymilionowej metropolii wyjechało milion, może półtora miliona mieszkańców. Do dziś wielu z nich nie wróciło, a turystów wcale nie ma, więc klienteli wciąż jest mało. – Właściciel domu darował mi czynsz, gdy było oblężenie, ale teraz będę musiał jakoś na ten czynsz zarobić albo zamknąć interes – smętnie mówi Oleg.
Czytaj więcej
Ukraina miesięcznie traci 5 proc. swojego PKB. Kijów chce uniknąć katastrofy gospodarczej i prosi świat o pieniądze.
Dziewięciu klientów dziennie to rzeczywiście mało jak na bar w centrum miasta. Ale dziewięciu–dziesięciu pacjentów dziennie dla stomatologa to norma. Tylu właśnie miewał Ibrahim, 35-latek, z pochodzenia Azer, urodzony w Kijowie i tu prowadzący gabinet dentystyczny. – Teraz przychodzi może dwóch–trzech dziennie – przyznaje. Jego diagnoza: jest tak po części dlatego, że miasto się wyludniło, po części dlatego, że ludzie oszczędzają. – Przecież wielu ludzi straciło pracę, nie mają z czego żyć, więc wydatki na zdrowie odkładają na później – mówi Ibrahim.
Prawnicy i muzycy pod kreską
Takie obserwacje właścicieli małych firm potwierdza Anatolij Kinach, były premier, dziś szef Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców Ukrainy. Jego organizacja szacuje, że blisko połowa ludności aktywnej zawodowo straciła źródła zarobku. – Pięć milionów naszych obywateli opuściło kraj, a 7 milionów przesiedliło się do centralnej i zachodniej Ukrainy, co też ma znaczenie dla gospodarki – zauważa Kinach.