Narodowy Bank Polski z rozmachem wkroczył na rynek obligacji. W środę jednego dnia kupił obligacje skarbowe za ponad 30 mld zł. Czy na tym rynku jakiekolwiek czynniki fundamentalne mają jeszcze znaczenie, czy ceny są pod kontrolą banku centralnego?
Nie jest tak, że rynek oderwał się od rzeczywistości. Na notowania obligacji miały wpływ ostatnie obniżki stóp procentowych i oczekiwania, że będą kolejne. To jest czynnik fundamentalny. Znaczenie ma też podaż pieniądza, która od dłuższego czasu rosła szybciej niż podaż kredytu. Przejawem tego zjawiska było to, że oprocentowanie depozytów – czyli koszt finansowania banków – malało przy stabilnych stopach. Banki miały więc miejsce, żeby ściągać rentowności obligacji w dół, szczególnie że do inwestowania w te papiery zachęca je podatek od aktywów (obligacje skarbowe są z niego wyłączone – red.). No i do tego na rynku pojawił się agresywnie skupujący NBP.
Jeśli skup obligacji przez NBP nie jest jedynym czynnikiem, który decyduje teraz o cenach na tym rynku, to jak rozumiem zmiany cen nie muszą być jednokierunkowe. W ostatnich dniach rentowność 10-latek spadła do rekordowo niskiego poziomu, w okolice 1,3 proc. Może się odbić?
Moim zdaniem wypłaszczenie krzywej rentowności, do którego doszło w ostatnich tygodniach, będzie się odwracało. Dostrzegam pewne niedopasowanie struktury popytu i podaży. Banki chcą kupować obligacje, żeby zamrozić rentowność swojego portfela przy generalnie malejących rentownościach. NBP z kolei skupuje agresywnie dłuższy koniec krzywej. Jednocześnie Ministerstwo Finansów w kwietniu oferuje na przetargach zdecydowanie więcej bonów skarbowych (od dziewięcio- do 52-tygodniowych – red) niż obligacji, bądź nowe emisje dokonywane są z pominięciem rynku (z wykorzystaniem najprawdopodobniej BGK). To sprzyja spłaszczeniu krzywej, co jest zjawiskiem nietypowym po ostrych cięciach stóp procentowych. Zwykle w takich warunkach krzywa rentowności staje się bardziej stroma.