Za mało szachów, za dużo bejsbola – niestety ta zasada po raz kolejny widoczna jest w polskiej polityce i polskiej politycznej propagandzie (nie, marketing polityczny to coś innego). Tępe komunikaty, pohukiwanie z obu stron, mobilizacja najbardziej prymitywnym argumentarium przez obydwie strony politycznego sporu.
Z wciąż wielką nadzieją, że im bardziej ordynarnie i wprost, tym komunikacja ta będzie skuteczniejsza, dotrze i obudzi tych, którzy nigdy do wyborów nie chodzą. W nich obydwie strony politycznego sporu widzą – poniekąd słusznie – szansę na przeważenie wyniku wyborczego na swoją rzecz. Tylko że już zupełnie niesłusznie uważają, że to właśnie szeregi uruchamiane najbardziej prymitywną kampanią wesprą ich w tych wyborach. Ostatecznie bowiem bombardowani ordynarnie i wprost nigdzie nie pójdą, bo nie mają takiego zwyczaju, bo wymagałoby to wysiłku, bo wybory i tak już zostały rozstrzygnięte etc., a zmobilizowana zostanie grupa przeciwników – wyczulonych na zagrania nie fair.