– Jeśli gdziekolwiek do niego dojdzie, to najpierw bez wątpienia w Syrii, a potem już gdzie się da – powiedział „Rzeczpospolitej" moskiewski analityk wojskowy Aleksandr Chramczichin.
Prezydent Donald Trump ostrzegł w poniedziałek, że w ciągu 48 godzin nastąpi amerykańska odpowiedź. 8 kwietnia bowiem syryjskie wojska rządowe zbombardowały miejscowość Duma (na południowo-wschodnich przedmieściach Damaszku) za pomocą broni chemicznej. Dotychczas naliczono 79 cywilnych ofiar ataku.
Poprzednio, w kwietniu 2017 r., wojska Asada zrzuciły gaz bojowy na miejscowość Chan Szejchun, co doprowadziło do amerykańskiego ataku rakietowego na syryjską bazę lotniczą w Szajracie.
– Obecnie wszystko zależy od tego, jak dużych sił użyją Amerykanie, jaki wybiorą scenariusz ataku i jakie cele zaatakują w pierwszej kolejności – mówi Chramczichin o ewentualnej rosyjskiej odpowiedzi na amerykańską akcję. Oba państwa utrzymują w Syrii swoje oddziały.
– Jeśli Amerykanie wybiorą wariant dużej akcji wojskowej, może ona naruszyć rosyjskie interesy. Jeśli w jej trakcie zginą Rosjanie, może to doprowadzić do nieprzewidywalnego, lawinowego rozwoju konfliktu. Sytuacja jest bardzo niebezpieczna – powiedział z kolei „Rz" redaktor naczelny rosyjskiej „Nacjonalnoj Oborony" Igor Korotczenko.