Nie ma polityki zagranicznej i polityki krajowej, jest jedna polityka – dobra albo zła dla kraju. Jest polityka podporządkowana racji jednej partii albo racji stanu. Z kampanii wyborczej Polska wychodzi z polityką jeszcze gorszą niż przed kampanią i jeszcze bardziej podporządkowaną racji i interesowi jednej partii, a w zasadzie jej ścisłemu kierownictwu. A najgorsze, że każda kolejna kampania pod hasłem „całe zło pochodzi z Zachodu" popycha nas w sensie kulturowym na Wschód.

Ludzie powiadają, szczególnie ci, którzy na zasadzie mniejszego zła głosowali na Andrzeja Dudę: przynajmniej będzie stabilizacja. Chodzi im o to, że nie będzie sporu na linii prezydent–premier. Ale akceptują, że wszystkie ważne decyzje zapadną „zgodnie" na Nowogrodzkiej. Rzecz nie w tym, że czołowe postaci krajowej polityki pochodzą z jednej partii lecz w tym, że to nie one podejmują decyzje – ale kilka osób w siedzibie partii. Państwo słabnie – partia tężeje. Oprócz zmian, które upodabniają nasz system polityczny do sanacji, największym problemem będą skutki propagandy wyborczej.

Zwycięstwo Andrzeja Dudy w II turze kosztowało znowu kanonadę antyniemiecką. Działa propagandy rządowej i przemówień wykierowane w zachodniego sąsiada brzmiały przy każdej możliwej okazji. Podsycanie nastrojów antyzachodnich, w tym antyamerykańskich (z wyjątkiem pierwszego Amerykanina – Donalda Trumpa), stało się jednym ze sposobów przekonywania do głosowania na urzędującego prezydenta. Pretekstem do ataków kampanijnych na Niemcy były publikacje w prasie (także tej o kapitale szwajcarskim i amerykańskim), pretekstem były zakupy taboru samochodowego u niemieckich producentów albo publikacje w niemieckiej prasie. Gomułkowski duch walki „z Krzyżakami spod znaku Adenauera" miał na początku XXI wieku prowadzić obóz władzy do wiktorii. Na celowniku znajdowała się także ambasador USA w Polsce – raczej bliska ideowo prezydentowi Trumpowi Georgette Mosbacher. „Zagrożenie LGBT" było kolejnym motorem, który miał prowadzić do zwycięstwa. Rację mają ci komentatorzy, którzy jak Marcin Palade pokazują, że społeczeństwo szybko się zmienia, staje się świeckie, że to ostatnie wybory, które można było wygrać „na Niemca" czy „na geja" (tym razem Bogu dzięki nie było w obrocie uchodźców), a dokładnie na strachu przed nimi. Zanim jednak na scenie umości się na dobre nowe pokolenie, Polska po każdej kolejnej batalii antyzachodniej czy „antygenderowej" robi kroczek dalej na Wschód. Propagandowa walka z Niemcami tkwi korzeniami w czasach Gomułki. Nie przypadkiem prymas Stefan Wyszyński parł do porozumienia z Niemcami i bał się tej retoryki, chociaż była dużo bardziej „na czasie", bo wówczas od wojny dzieliły nas zaledwie dwie dekady. Miał bowiem świadomość, że „walka z Niemcami" to jednocześnie mentalne oddalanie Polski od Zachodu. W trakcie ostatniej kampanii wszystko było wprzęgnięte w logikę agitacji, a każdy kolejny materiał pod hasłem „bij Niemca", każde antyunijne przemówienie, każde propagandowe wezwanie zachodniego dyplomaty na dywanik do MSZ było jak, żeby sparafrazować towarzysza Wiesława, fura gnoju wywieziona na poletko tych, którzy chcą Polskę od Zachodu odciąć. Było powodem do kolejnego strzału korka od szampana na Kremlu.

Podobnie było z nachalnym eksponowaniem w propagandzie „zagrożenia LGBT". Jest to wynalazek propagandy Władimira Putina sprzed kilku lat. Doradcy prezydenta Rosji szybko się zorientowali, że w tradycyjnych społeczeństwach środkowo- i wschodnioeuropejskich propaganda tego rodzaju przynosi zaskakująco dobre skutki dla władzy – strach przed innym często jest podlany dobranymi obrazkami z parad równości. Prezydent Duda wygrał także dlatego, że młyny antyzachodniej propagandy mełły na jego korzyść. Dzięki temu Polska po tych wyborach jest znowu kilka kroczków bardziej na Wschód. Kolejne wybory – w wyniku których się w Polsce rządzi, czyli parlamentarne, wygra nie ten, kto spróbuje Polaków, którzy uwierzyli, że tu idzie o „walkę z Niemcem", odgrodzić murem obojętności, ale ten, kto im wiarygodnie opowie, że świat na początku kolejnego tysiąclecia powinien się bać czegoś zupełnie innego.

Autor jest posłem KO, b. wiceszefem MZS