Nadeszły smutne wieści dla „czytających" – z nowych badań Biblioteki Narodowej wynika, że są oni w zdecydowanej mniejszości. Jednocześnie pojawiają się kolejne niepokojące sygnały, choćby te o jaskiniowych odruchach palenia książek. Wydaje się jednak, że wbrew alarmom zapowiadanie śmierci książek jest przedwczesne.
Na ten temat wypowiedział się również jeden z publicystów. Napisał: „Kryzys, czy zmierzch książki? Statystyki mówią, że czytelnictwo z roku na rok się zmniejsza, że coraz niklejsze jest zainteresowanie dla książki poważniejszej i jej zapotrzebowanie, że wymagania umysłowe w zakresie lektury ograniczają się do tego minimum, jakie wystarczy na ławie szkolnej (...). Kto dziś, poza profesorami i literatami, czyli systematycznie w wieku dojrzałym i tą drogą uprawia samokształcenie, lub uzupełnia swą wiedzę?(...) Sport, radio, kino i karty wyparły dziś książkę i usiłują z powodzeniem ją zastąpić. Mecz, film, audycja mikrofonowa i brydż bez porównania silniej emocjonują obecnie przeciętnych zjadaczy chleba, niż najciekawsza nowość z rynku wydawniczego". Napisał to Czesław Lechicki w roku... 1935. Upadek książki wieszczy się więc już co najmniej od tamtego czasu. Dodajmy zresztą, że Lechicki, choć w dwudziestoleciu znany, nie był jakimś wyjątkowym tytanem intelektu. Jego „Przewodnik po beletrystyce" stanowił bogobojne wyliczenie dziesiątków czołowych tytułów wraz z przypisywaniem im wątpliwej wartości moralnej.
Przykład Lechickiego skłania dziś do wniosku, że z jednoznacznymi zapowiedziami „końca książki" trzeba bardzo uważać. Kiedyś zagrożenie miał stanowić film i (o zgrozo) brydż, dziś przede wszystkim dalszy rozwój techniki. Jeśli mielibyśmy dokonać typologii podejścia Polaków do książek i czytania, udałoby się wyróżnić kilka grup. Owszem, jest obszerna nieczytająca. Taka, której przedstawiciele deklarują, że po ciężkiej pracy nie mają na to czasu i że nie jest to im tak naprawdę do niczego potrzebne, a informacje można zdobyć wszędzie, zwłaszcza w internecie. Jej przeciwieństwem są książkowi snobowie. Te bardziej tradycyjne grupy uznają, że czytelniczy koniec świata miał miejsce już dawno temu i że pozostaje im jedynie wyniośle zagłębiać się w zakurzonych tomach sprzed lat. Z kolei te bardziej nowoczesne skupiają się na kryminałach, a okazjonalnie jakichś „Historiach Japonii", by pod koniec roku na portalach społecznościowych z dumą obwieszczać dokładną liczbę przeczytanych książek. Jak oni to liczą? To chyba kwestia jakichś specjalnych notesików, gdzie po każdej lekturze rejestrują np. dziesiątego Mroza i siódmą Bondę... Część z nich uwielbia na tychże komunikatorach błyszczeć aforyzmami w stylu „książka to twój najlepszy przyjaciel".
Owszem, byłoby świetnie, gdyby rzeczywistość wyglądała inaczej. Gdyby politycy potrafili błysnąć jakąś niesztampową literacką metaforą, a czytanie było znacznie bardziej rozpowszechnionym hobby. Przyjmując do wiadomości prawdy o tym, jak elektronika wypiera papier, trzeba wskazać na jeszcze jeden powód wątłego stanu czytelnictwa w Polsce. Większość współczesnych, zwłaszcza tych ambitniejszych, pisarzy nie umie trafić do większego grona czytelników. Choć można wyliczyć sporo twórców utalentowanych, to brakuje nie tylko współczesnych odpowiedników Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza, Prusa, ale nawet literackich spadkobierców Słonimskiego czy Tuwima. Nie chodzi rzecz jasna o naśladowców. Każdy z wymienionych pisarzy potrafił stworzyć własną koncepcję twórczości, interesującą dla współczesnych. Dziś jest z tym ogromny problem.
Jakie z tego płyną wnioski? W moc książek trzeba wierzyć. Skoro przetrwały straszliwego brydża i nie mniej straszliwych hitlerowców, to przetrwają również dzisiejszą obojętność i internet. Nawet jeśli liczba czytających skurczy się jeszcze bardziej. Nic tu nie da ani utyskiwanie, ani infantylizowanie czytelnictwa i sprowadzanie go do wyznań z kajecika pensjonarek. Może nie ma wśród nas Mickiewicza i Miłosza, ale bez obaw, w końcu ich następcy nadejdą. A dzisiejsze zapowiedzi upadku czytelnictwa będą za 100 lat przytaczane jako ciekawostki, podobnie jak słowa Czesława Lechickiego.