Ten konflikt wymknął się już racjonalnym wyliczeniom politycznych zysków i strat. W myśl starej reguły: „zrób jak najwięcej, jak najszybciej po wygranych wyborach, żeby ludzie się nie zorientowali", PiS zdecydowało się na frontalne zwarcie i zakończenie rachunków z wymiarem sprawiedliwości, a przede wszystkim z sędziami.
Popełnia przy tym wszystkie możliwe błędy we wnioskowaniu i argumentacji, sprowadzając prawdziwe problemy ad absurdum i wyciągając ogólne wnioski na podstawie jednostkowych przesłanek, np. bezprecedensowego wyroku w sprawie Jana Śpiewaka. Tak naprawdę chodzi o wykorzystanie każdego pretekstu do rozprawy, która ma przynieść komfort rządzenia i pełnię władzy, a przede wszystkim – choć w polityce to najgorsza motywacja – uleczenie własnych kompleksów. Zarówno prezesa Kaczyńskiego, jak i młodych polityków Solidarnej Polski, traktowanych przez europejską palestrę z wyższością, a nawet lekceważeniem.
Jeśli plan PiS się uda, młodzi ludzie zostaną skutecznie odstraszeni od zawodów prawniczych, selekcja będzie wyłącznie negatywna, a trójpodział władzy przestanie istnieć, nawet w szczątkowej formie.
Odpór może dać Unia, wzmocniona siłą protestów zapowiedzianych na środę. Bo kolos jest tak naprawdę gliniany, a nie granitowy. PiS chwilę po rozpoczęciu drugiej kadencji traci sterowność. Przy dobrej pogodzie może szybować jeszcze długo, ale w przypadku turbulencji – gospodarczych czy społecznych – nie wytrzyma.
I tylko jednego brakuje w tym rachunku: pewności, że polityczna alternatywa jest już przemyślana i gotowa. Bo PiS wygrało w październiku nie tylko dlatego, że wypłaciło ludziom pieniądze. Także dlatego, że nie bardzo miało z kim przegrać. Ale w politycznym centrum buzuje (jak PO nie da rady, jej miejsce może zająć PSL), a na lewicy bulgocze. Może coś z tego wyjdzie.