Randka bawarsko-pruska nad Chiemsee – tak niemieckie media komentują wtorkowe spotkanie Angeli Merkel z Markusem Söderem, premierem Bawarii i szefem CSU, w sielskim nastoju malowniczego jeziora.
Wprawdzie pani kanclerz nie jest rzadkim gościem w niemieckich landach, ale wizyta w Bawarii zawsze jest wydarzeniem politycznym. To w końcu odmienne Niemcy, którym bliżej – nie tylko geograficznie – do katolickiego południa Europy niż do chłodnych klimatów ewangelickiej pruskiej północy.
Söder trafił do wąskiego grona najbardziej prominentnych niemieckich polityków. Ma doskonałe notowania – nie tylko w Bawarii, co jest tradycją w landzie rządzonym przez CSU. W niektórych sondażach wyprzedza nawet Merkel. To wynik zdecydowanych i szybkich działań w zwalczaniu koronawirusa w Bawarii, landzie o największej liczbie zakażeń. Efekt jest taki, że 53-letni Bawarczyk jest powszechnie postrzegany jako prawdopodobny następca Merkel – jako przedstawiciel sojuszu partii chadeckich CDU i CSU.
„Czy ona sama nie dokonuje teraz tego wyboru?" – zastanawia się telewizja ZDF. Już raz Merkel wsparła kandydata CSU na kanclerza. Było to w 2002 r., ale wtedy nowa przewodnicząca CDU zajęta była umacnianiem pozycji w partii i nie miała innego wyjścia, jak zejść z drogi Edmundowi Stoiberowi. Stoiber przegrał, a po paru latach rozpoczęła się era Angeli Merkel.
Markus Söder nie zabiega otwarcie o kanclerstwo. Mówi wręcz, że jego miejsce jest w Bawarii. Mało kto mu wierzy. Trzy czwarte członków i sympatyków CDU/CSU oraz dwie trzecie obywateli RFN jest przekonanych, że ma on kwalifikacje, aby rządzić krajem.