A propos nocnych zaprzysiężeń, kandydujący właśnie do Izby Dyscyplinarnej SN Mariusz Muszyński, który jest obecnie wiceprezesem TK, najpierw zwodził, że nie idzie do SN, potem się okazało, że jednak kandyduje, dokumenty Radzie dostarczył zaś kolega. Tak się przypadkiem składa, że ten kolega to wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. Lepszego świadectwa braku niezależności od czynników politycznych Mariusz Muszyński nie mógł sobie wystawić. Chyba się tym nie przejmuje, bo postanowił nie spotykać się z zespołem KRS oceniającym kandydatów. Oczywiście nie miał obowiązku przychodzić, ale lepiej jasno to powiedzieć, niż twierdzić, że nie dostało się zaproszenia. Rada i tak, jeśli zechce, zatwierdzi kandydaturę. Jeśli ktoś nie chce się o coś ubiegać, cofa zgłoszenie, jak zrobiło już 28 z 200 kandydatów. Prof. Muszyński przecież wie, jak to zrobić. Widać, jednak do SN się wybiera.
Czytaj także: KRS przyspiesza wybory do SN
Po tajnych przesłuchaniach kandydatów wiemy o nich niewiele. Nie przekonały mnie tłumaczenia szefa KRS, że jawność ma granice. Tym bardziej że podobno nie zadawano pytań kontrowersyjnych. Szkoda, że nie ma publicznej ankiety z życiorysami i dorobkiem kandydatów – co postulują organizacje pozarządowe.
Jawne ma być plenarne posiedzenie KRS, gdy zespoły podzielą się wrażeniami z przesłuchań. Rada może chcieć ratować podupadającą reputację i wskazać prezydentowi osoby niebudzące kontrowersji, nie na wszystkie 44 wakaty w SN. Choć i tak są spore wątpliwości co do legalności procedury. A Trybunał w Luksemburgu patrzy.