Komisja Transportu Parlamentu Europejskiego 10 stycznia zajęła się pakietem mobilności, który przewiduje niekorzystne dla polskich firm transportowych rozwiązania. Dobrze, że Komisja odrzuciła rozwiązanie przewidujące, że polscy kierowcy mieliby dostawać pensję porównywalną z obowiązującą w kraju, przez który przejeżdżają, oraz regulacje czasu pracy i odpoczynku kierowców, które wywracały dotychczasową praktykę polskich firm. Niestety, jednocześnie Komisja przyklepała zmiany w kabotażu, i tak np. większość przewozów naszych firm miałaby być wykonywana na terytorium lub z terytorium Polski.
To podkopuje egzystencję polskich przewoźników, którzy przecież nie jeżdżą tylko z punktu A w Polsce do punktu B we Francji i z powrotem. Żeby organizacja przewozów pozwoliła zarobić, kierowca musi odwiedzić jeszcze kilka miejsc w Europie, np. we Włoszech, Holandii i Belgii, i dopiero wrócić do Polski. Unijne rozwiązania dotyczące kabotażu mają to uniemożliwić.
Po głosowaniu w Komisji Transportu PE część przewoźników, niektóre media i minister infrastruktury Andrzej Adamczyk otrąbili sukces. Na pierwszy rzut oka polski interes wygrał. Z trzech rozwiązań, które miały uderzyć w polski transport, dwa utrącono. A więc zwycięstwo 2:1. Niestety, takie meczowe podejście do sprawy nic nie mówi o tym, co może się stać. Jeśli kabotaż ma wyglądać tak, jak chcą tego głównie Niemcy i Francja, to funkcjonowanie polskich firm na europejskim rynku przewozów nadal stoi pod znakiem zapytania, choć zagospodarowały już sporą jego część. Z trzech min podłożonych na drodze polskich przewoźników do Europy rozbrojono dwie, ale została jeszcze jedna, nadal groźna.
Gdy w Niemczech i Francji zaczęto wprowadzać przepisy, które miały utrudnić działalność polskich przewoźników, Polska dała wyraz swoim zastrzeżeniom. Przecież nie tak miała wyglądać konkurencja w Unii Europejskiej. Dalszym krokiem było forsowanie przepisów, które miałyby obowiązywać w całej Unii i pogrążyć polskich przewoźników. Jak ukazują ostatnie efekty pracy w Komisji Transportu PE, nic jeszcze nie jest przesądzone. O wszystkim zdecyduje Parlament Europejski, ale jeśli nie uda się rozbroić kabotażowej miny, polskich przewoźników czeka smutny los.
Teraz oczy zwracają się w stronę polskich eurodeputowanych. Mają szansę pokazać, że potrafią walczyć o interes polskich firm niezależnie od tego, jaką opcję polityczną reprezentują. Mogą też udowodnić, że w Parlamencie Europejskim nie tylko prowadzi się długie jałowe dyskusje z marnym skutkiem, i wytrącić argument eurosceptykom, którzy przekonują, że z PE nie należy wiązać szczególnych nadziei na załatwienie czegoś konkretnego.