Już nawet nie o to chodzi, że jestem z zasady przeciwniczką wychodzenia z kryzysów, nawet poważnych i głębokich – inaczej niż w ramach porządku konstytucyjnego i poprzez skrupulatne stosowanie środków przewidzianych przez ten porządek, stosowanych konsekwentnie i bez taryfy ulgowej, natomiast z całą energią interpretacyjną i determinacją. Nie jestem bowiem naiwna: nie kontentuję się deklaracją czy fałszywą etykietą, a za decydujące uważam czyny za nimi skryte. To mnie określa jako zdecydowaną przeciwniczkę rewolucyjnych rozliczeń, sądów nadzwyczajnych, speckomisji i specustaw. To są środki na znacznie grubszy kaliber naruszeń niż te, których doświadczamy. Zatem mój program na „dzień po" jest jasno określony od strony negatywnej. A od strony pozytywnej?
Nie jestem wróżką: nie wiem, kiedy nasz kryzys konstytucyjny dobiegnie końca, z jakim poziomem ustawodawstwa i praktyki konstytucyjnej, a także z jaką kondycją obywatelską społeczeństwa nas pozostawi. A bez tej wiedzy trudno nawet hipotetycznie rysować cząstkowe cele i konkretne ścieżki nowej transformacji, jeżeli – oczywiście – nie chce się odgrywać roli kawiarnianych strategów.
Czytaj też:
Niektórzy sędziowie przekroczyli granicę
Rozproszona kontrola konstytucyjności norm prawnych receptą na kryzys konstytucyjny