Branża, która boryka się jednocześnie z uziemieniem Boiengów 737 MAX i koniecznością napraw silników w Dreamlinerach odnotuje — zdaniem IATA— pierwszy od ponad dekady spadek popytu na podróże. Najwięcej, bo 27,8 mld dolarów przychodów stracą linie z regiony Azji i Pacyfiku, w tym przede wszystkim chińskie (12,8 mld i to wyłącznie z utraconych przychodów na rynku krajowym). Rząd w Pekinie już informował, że pomoże przewoźnikom, ale liczy również, że koronawirus wymusi konsolidację na tym rynku.
Czytaj także: Filmowcy utknęli w Wuhan. Nagrali tam film krótkometrażowy
Straty linii spoza Azji będą mniejsze i szacowane są przez IATA na 1,5 mld utraconych przychodów. Tyle, że ta liczba może się okazać znacznie wyższa w sytuacji, kiedy tylko Air France KLM w ostatni czwartek informowały, że epidemia koronawirusa w okresie luty-kwiecień 2020 będzie je kosztowała 200 mln euro. Większość linii europejskich nie ma nawet stałego budżetu na 2020. O prowizorium budżetowym na I kwartał informowały między innymi linie Norwegian i LOT. — Linie borykają się z ogromnymi kłopotami, zawieszają połączenia, bądź ograniczają oferowanie na dotychczas bardzo zyskownych trasach. To będzie bardzo trudny rok dla lotnictwa – nie ukrywa dyrektor generalny IATA, Alexandre de Juniac.
Już w tej chwili żadna linia europejska nie wykonuje rejsów do Chin, chociaż np. do końca lutego do Warszawy nadal przylatuje Air China. Na marzec jednak nawet Chińczycy zawieszają połączenia, bo nie ma chętnych do podróżowania na tej trasie. Jednakże nawet ekonomiści IATA nie są w stanie prognozować zysku na ten rok. Bo samoloty zostają wprawdzie na ziemi (o wyłączeniu 12 maszyn informowała Lufthansa), ale tanieje paliwo, a przewoźnicy prowadzą bardzo intensywne akcje reklamowe, żeby zapełnić samoloty na nie-azjatyckich kierunkach. Pełniej się zrobi z pewności na rejsach do Afryki i Ameryki Południowej, ale także do USA i Kanady.
W każdym razie już teraz wiadomo, że koronawirus mocniej uderzy w branżę, niż epidemia SARS w 2003 roku. Wtedy popyt na lotnicze podróże spadł na pół roku, ale potem bardzo szybko się odbudował. I wiele zależy od tego, czy epicentrum koronawirusa pozostanie w Chinach, czy też liczba zachorowań gwałtownie się zwiększy w jakimkolwiek innym kraju.