Ministrowie finansów UE umówili się na telekonferencję w sprawie programu wsparcia państw najbardziej dotkniętych pandemią na wtorkowe popołudnie, ale szef włoskiego rządu uznał, że nie warto czekać: i tak nie przejdzie główny postulat południa Europy powołania euroobligacji, które sfinansują odbudowę zniszczonych przez wirus gospodarek. I już w nocy z poniedziałku na wtorek postanowił działać na własną rękę.
– Nigdy w historii nie było tak dużej interwencji państwa – zapowiedział Giuseppe Conte.
I faktycznie, po uruchomionym w marcu pakietu 350 mld euro wsparcia, szef rządu ogłosił kolejną inicjatywę wartą 400 mld euro. To łącznie 750 mld euro, blisko połowa dochodu narodowego kraju. A przecież już przed kryzysem Włochy miały relatywnie największy (136 proc. PKB) dług po Grecji w Unii, 2,5 biliona euro, których w razie niewypłacalności Rzymu nawet Niemcy nie są w stanie uregulować.
– Taka polityka nie jest do utrzymania na długą metę. Ale na razie bankructwo Włochom nie grozi, bo włoskie obligacje skupuje Europejski Bank Centralny – mówi „Rz" Eleonora Poli z Instytutu Spraw Międzynarodowych (IAI) w Rzymie.