Korespondencja z Nowego Jorku
W ciągu roku Ameryka straciła z powodu koronawirusa 0,5 mln mieszkańców. Po styczniowym szczycie pandemii (nawet 300 tys. nowych przypadków dziennie w całym kraju) obecnie dobowa liczba zachorowań, hospitalizacji i zgonów spada. Nie wszędzie w takim samym tempie.
Szczególnie w tyle są gęsto zaludnione okolice Nowego Jorku i New Jersey. W kwietniu ub.r. były krajowym epicentrum pandemii, a teraz wciąż odnotowują stosunkowo więcej przypadków zachorowań niż reszta kraju. To też region, w którym obowiązują większe restrykcje i który powolniej otwiera gospodarkę i wraca do funkcjonowania.
Pierwsze posiłki
O ile miejsca turystyczne i gastronomiczne na Florydzie tętnią życiem, o tyle centrum miasta Nowy Jork, centrum finansowo-kulturalne kraju, wciąż wieje pustkami. Nie ma turystów, których rocznie do tego miasta przyjeżdżało ponad 60 mln. Setki tysięcy ludzi, którzy dojeżdżali do biur na Manhattanie, wciąż pracuje z domu. Spora część z 25 tys. nowojorskich restauracji, barów i klubów nocnych zamknęła się na dobre. – Niełatwo zjeść szybki lunch na mieście, bo wiele barów sałatkowych i kafejek jest zamknięta – mówi Anna, której biuro mieściło się na Manhattanie, ale od roku cała jej firma pracuje z domu.
W wyniku pandemii sektor gastronomiczny stracił ponad 140 tys. z 325 tys. miejsc pracy. Władze zdają sobie sprawę z tego, że to jeden z filarów lokalnej gospodarki w Nowym Jorku i od jego odrodzenia zależy gospodarcze ożywienie regionu. Stąd po dwumiesięcznym zakazie w mieście Nowy Jork od 12 lutego można zjeść posiłek w restauracji, ale obowiązuje ograniczenie do 25 proc. obłożenia. Restauracje w całym regionie od jesieni oferują też miejsca na zewnątrz pod ocieplanymi zadaszeniami ustawianymi na chodnikach, choć amatorów na nie w najzimniejszym okresie w roku nie ma wielu.