Ministerstwo Zdrowia zakupiło za pośrednictwem firmy Kaja z Zakopanego 100 tys. masek FFP2 oraz 20 tys. maseczek chirurgicznych. Zapłaciło 4,86 mln zł, a więc po 39 zł plus VAT. Mimo certyfikatów, które przedstawił sprzedający, testy Centralnego Instytutu Ochrony Pracy wykazały, że sprzęt jest bezużyteczny.
Kulisy sprawy opisała we wtorek „Gazeta Wyborcza”. Ujawniła, że za założoną 30 marca firmą Kaja stoi Łukasz G. (firma jest na jego żonę Katarzynę), znajomy instruktor narciarski braci Marcina i Łukasza Szumowskich. Według gazety G. z propozycją sprzedaży maseczek skierował się do brata ministra – Marcina Szumowskiego, współwłaściciela firmy z branży biotechnologicznej, tworzącej nowe leki – świadczą o tym SMS-y, których treść opublikowano. W rozmowach nie brał udziału minister.
Firma żony Łukasza G. złożyła oficjalną propozycję w resorcie, a ten kupił deficytowy towar (odpowiadał za to wiceminister Janusz Cieszyński). Załącznikiem do oferty był certyfikat potwierdzający jakość sprzętu. Kiedy 5 maja przyszły negatywne wyniki z CIOP, Cieszyński wezwał Łukasza G. i zażądał zwrotu pieniędzy lub dostarczenia towaru zgodnego z umową. Na razie ponad 38 tys. maseczek leży w magazynach.
Zapytaliśmy ministerstwo, czy środki kupowane w innych firmach też bywały bezużyteczne. Z odpowiedzi wynika, że umowa z Kają to ewenement.