Mimo że horyzont wytworzenia w Polsce odporności zbiorowej to odległa przyszłość, a proces szczepień przeciw Covid-19 jest chaotyczny, nie ma alternatywy dla przyspieszenia prac nad tzw. paszportem covidowym. To temat w oczywisty sposób kontrowersyjny. Dyskutuje się o nim na całym świecie, a zachwytom nad funkcjonalnością paszportu w Izraelu towarzyszy solenna krytyka, np. w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
Argumentów przeciwko jest wiele, niektóre skrajnie bałamutne. Francuzi boją się oszustw związanych z paszportem, Anglicy biadolą na temat rzekomego ograniczania praw obywatelskich, a rodacy Donalda Trumpa uważają, że rząd, uruchomiając taki system, przejmie na wzór chiński pełną kontrolę nad prywatnością i autonomią obywateli. W każdej z tych obaw znaleźć można nawet grube ziarno prawdy, tyle że mało kto z utyskujących na perspektywę wprowadzenia paszportu zdaje sobie sprawę, że co kilka minut samodzielnie i świadomie (lub nie) wprowadza do sieci całe kontenery danych, nie mniej poufnych czy wrażliwych jak urzędowe potwierdzenie szczepienia. Oczywiście za sprawą Facebooka, Google'a czy innych stron korzystających choćby ze śledzących nas „ciasteczek". Czyli jak? Firmy komercyjne mogą nas kontrolować, a instytucje walczące z groźbą pandemii nie? Kupy się to nie trzyma, choć obawy i strachy są w pełni zasadne.
W tym światowym sporze stoję po stronie paszportu nie dlatego, że uwielbiam być inwigilowany. Wręcz odwrotnie. Tyle że paszport covidowy (może być niczym więcej niż kodem QR w smartfonie) ma przecież służyć poszerzaniu, a nie ograniczaniu naszych wolności. Na razie są one limitowane przez liczne rygory dyscyplinarne, sanitarne etc. W sprawie stosowania się do nich (bądź nie) – nie mamy wyboru. Lojalność wobec walczącego z pandemią państwa wymaga dyscypliny ze strony obywatela. Tyle że ta dyscyplina nie musi być w pełni realizowana, kiedy nie stanowimy już – dzięki szczepionce czy odporności po przebytej chorobie – zagrożenia. I to właśnie poszerzenie naszych praw ma dokumentować paszport.
Nie chodzi tu wyłącznie o swobodę podróżowania. To – choć ważny dla Polaków – jednak banał. Dużo mniej banalne jest prawo swobodnego uczestniczenia we wszystkim, co podlega antycovidowej restrykcjom. I znów, nie chodzi o symboliczną siłownię, tylko o coś więcej. O szybkie uruchamianie tych części gospodarki, które najbardziej cierpią wskutek lockdownu. Restauracje, hotelarstwo, branża konferencyjna, rozrywka – trzeba się spieszyć z przywróceniem ich funkcjonalności, bo za chwilę z tych ważnych branż, wraz z ludźmi, którzy je tworzą, zostaną wyłącznie zgliszcza.
Do roboty więc, panie premierze Morawiecki. Nie trzeba czekać na sfinalizowanie rozmów z UE (w Skierniewicach mówił pan, że są na wstępnym etapie), tylko wprowadzać ten system możliwie szybko w kraju. Przykład Izraela pokazuje, że jest to możliwe. Trzeba też przedstawić plany nowych rozwiązań publicznie, by Polacy wiedzieli, co i kiedy ich czeka. W większości krajów Europy coraz lepiej się te sprawy rozumie. Europejczycy czekają na paszporty. Polska też czeka. A najbardziej polska gospodarka.