Jeśli jednak europarlamentarzyści sądzą, że PiS się zawstydzi, to są w błędzie. Do pewnego stopnia jest to partii na rękę. Pozwoli snuć narrację, że oto lewacka Unia nas krytykuje, więc musimy zewrzeć szyki na tej wojnie kulturowej. Wygodniej dla partii rządzącej będzie mobilizować sympatyków do walki z „ideologią gender", aniżeli odpowiadać na trudne pytania. Tymczasem kolejne publikacje na temat przeszłości Daniela Obajtka spychają rządzących do defensywy. Bo nie tylko szef paliwowego koncernu musi się tłumaczyć z ujawnionych rozmów, ale również partia rządząca, która go na stanowisku posadziła.

Problemem dla PiS jest też sytuacja epidemiczna. Mogą się co prawda chwalić, że w Polsce bezrobocie jest w dobie pandemii najniższe w całej UE, jednak nastroje społeczne są niewesołe. Z powodu szczupłych dostaw akcja szczepionkowa nie była w stanie zatrzymać III fali koronawirusa. I choć za dostawy nie odpowiada rząd, to sytuacja nie wygląda najlepiej.

Wizerunku PiS nie polepsza też jeżdżący na nartach prezydent Andrzej Duda, biorąc pod uwagę, że większość Polaków w tym roku nie wyjechała nigdzie na ferie.

W związku z tym PiS ma wszelkie powody, by ogłosić akcję obrony polskich rodzin przed falą demoralizacji, którą miałby zlecić europarlament. Zaraz powrócą strachy przed Brukselą, która uzależni wypłatę należnych nam miliardów od zgody na adopcję polskich dzieci przez pary gejowskie. Ale istnieje też ryzyko takiego zagrania. PiS w radykalizmie może zostać przelicytowane przez Solidarną Polskę, która chętnie posługuje się antyeuropejskimi hasłami. Na dodatek, jeśli PiS przesadzi w podsycaniu wojny kulturowej, to sam może paść jej ofiarą. Reakcje na wyrok Trybunału Konstytucyjnego pokazały, jak szybko sekularyzuje się społeczeństwo. Zamiast więc zmobilizować wyborców, PiS umocni wizerunek anachronicznej partii, która tracić będzie młodszych wyborców.