Przepisy jakie uchwalił w nocnym głosowaniu Sejm (Senat usunął je z projektu) miały dotyczyć ludzi w kwarantannie oraz osób, które ukończyły 60 rok życia. Wskazałem, że to rozwiązanie pozorne, bo nie zmniejsza ekspozycji ludzi z kręgów podwyższonego ryzyka, a zwiększa: muszą udać się do urzędu, kontaktować z listonoszem, pójść na pocztę (lub wysłać pełnomocnika) z przesyłką. Zamiast jednej bramki wirusowej do przejścia stawiamy w ten sposób kilka.
Dziś słyszę o pomyśle, by prawo do głosowania listownego rozciągnąć na cały elektorat. Teoretycznie dla wyrównania praw. Dla konstytucjonalisty to rozwiązanie, które nie budzi już zastrzeżeń, wszyscy otrzymują równe prawo do głosowania listownie.
Ale to punkt widzenia prawnika. Z punktu widzenia eksperta od systemów państwowych, to przerzucenie całej odpowiedzialności za wybory i ryzyka na jedną organizację, narodowego operatora pocztowego, czyli Pocztę Polską. Pragnę zapytać, czy ktoś, kto generuje takie pomysły konsultował to z kierownictwem Poczty Polskiej? Czy sprawdzono możliwości logistyczne i ludzkie poczty? Czy omówiono temat z pocztowymi związkami zawodowymi? A pocztowcy to przecież obywatele jak wszyscy inni. Obowiązują ich te same przepisy sanitarne, ograniczenia, i co najważniejsze, podatni są na ten strach, te same psychozy co reszta populacji. Pragnę powiedzieć to jak można najgłośniej: opieranie tej niezwykle trudnej i ryzykownej operacji logistycznej na jednej grupie zawodowej w tak trudnych czasach to igranie z ogniem. Kto da gwarancję, że kilka, a może kilkanaście milionów operacji pocztowych w czasie wyborów nie wywróci systemu, nie spowoduje jego załamania? Nikt takiej operacji dotąd nie przeprowadzał, ryzyko jest kolosalne, a jej pozytywny efekt wątpliwy.
Nie podejmujmy takich eksperymentów bez dobrego przygotowania. A na to potrzeba czasu.