PiS dostał od Trumpa wielki wyborczy prezent - i raczej nieprzypadkowo prezydent USA podpisał dokument o objęciu Polski programem bezwizowym tuż przed wyborami w Polsce. Wiosną wsparł w podobny sposób innego bliskiego politycznego sojusznika, Benjamina Netanjahu, uznając tuż przed przedterminowymi wyborami do Knesetu suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan. Nic zresztą dziwnego, że Trump dba o sojuszników - wśród poważniejszych graczy na arenie międzynarodowej nie ma ich zbyt wielu.
Dla PiS gest Trumpa może mieć duże znaczenie w kontekście tego, co partia Jarosława Kaczyńskiego chce osiągnąć w wyborach - a więc większość bezwzględną zapewniającą swobodę ruchów przy kontynuowaniu "dobrej zmiany". Dotychczas polityka zagraniczna nie była raczej atutem PiS-u: słynne 1:27, przeczołgiwanie rządu przez KE ws. praworządności, ale też wrażenie, że nasz węgierski przyjaciel, Viktor Orban często robi dyskretny krok w tył, aby uwaga UE skupiła się na Polsce, czy też trudne relacje obecnego rządu z Izraelem - to było dla rządu obciążenie.
Tuż przed wyborami sytuacja zmienia się jednak nagle o 180 stopni - proamerykańska orientacja przynosi owoce w postaci większej obecności wojsk USA w Polsce i - być może nawet ważniejszy owoc w postaci objęcia Polski programem bezwizowym. Dlaczego to drugie jest ważniejsze? Ano dlatego że był to rytualny cel polskiej dyplomacji w III RP, na dodatek dość zrozumiały dla każdego wyborcy. I dziś ten wyborca widzi, że może czasem nasza dyplomacja prowadzi nas do jakiegoś San Escobar, ale na koniec okazuje się skuteczna. Skuteczna nie na abstrakcyjnym, geostrategicznym poziomie - ale na poziomie "namacalnym": oto spełnia się sprawiedliwość dziejowa, pojedziemy do USA bez wiz. Platforma umiała zaprosić Obamę do Polski - ale tego nie załatwiła. Trump wizytę w Polsce odwołał, ale wizy załatwił. Taki przekaz za chwilę popłynie do wyborców. I wielu powie: no tak, tak jest w istocie.
Na tydzień przed wyborami PiS dostał do ręki asa. Pytanie, czy nie oznacza to, że ma już komplet asów.