Jeśli chodzi o doświadczenie w rządzeniu Gdańskiem, to ani ja ani nikt inny nie może równać się z obecnym prezydentem. Będzie on w nieskończoność podnosił ten argument w kampanii. Gdyby traktować to poważnie, jedynym logicznym wnioskiem byłoby odwołanie wyborów i przyznanie Adamowiczowi dożywotniej prezydentury, jak w Korei Północnej. Ja tej retoryce nie zamierzam się poddawać. Mam dobre pomysły dla miasta, jestem przygotowany do rządzenia, a o tym, czy będzie mi to dane, zdecydują gdańszczanie.
Jakie ma pan dokonania w Gdańsku jako działacz społeczny?
Walkę z nielegalnym systemem poboru opłat za parkowanie w mieście czy wsparcie dla mieszkańców sprzeciwiających się oddaniu w ręce deweloperów historycznych terenów Gedanii, które zostały dość dobrze nagłośnione przez lokalne media. I dobrze, bo bez tego trudniej byłoby nam odnieść sukces, który w pierwszej sprawie stał się faktem, a w drugim jest blisko. W przypadku wielu innych działań, które podejmowałem od czasów studenckich (na przykład pomoc prawna dla środowisk kombatanckich), nie było potrzeby ich upubliczniania. Pomagałem gdańszczanom, którym nikt inny pomocy udzielić nie chciał. Robiłem to, jak sądzę, dość skutecznie. I będę to nadal robił, bo tak zostałem wychowany.
Paweł Adamowicz powiedział, że ma nadzieję, że kampania nie będzie tylko plebiscytem znanych nazwisk i starciem synów znanych ojców.
Paweł Adamowicz jest arogancki i opryskliwy, rozmowa z nim naprawdę nie należy dzisiaj do miłych doświadczeń. Atakuje mnie bez pardonu, najchętniej właśnie argumentem o „nazwisku", ale też kilkoma innymi sztuczkami obliczonymi na wywołanie złych emocji. Trudno mi więc poważnie traktować jego deklaracje dotyczące merytorycznej kampanii czy pogłębionej dyskusji. Szkoda, myślę, że wiele takich rozmów odbędziemy z pozostałymi kandydatami.
Adamowicz powiedział też, że jedynym atutem kandydata PiS jest jego nazwisko.