– I cóż znowu, panie redaktorze, nabroiła ta niedobra Platforma? – zwykle od tego zaczynał rozmowę, odbierając telefon od reportera „Rz”. Ironia była charakterystyczną cechą Sebastiana Karpiniuka w życiu publicznym. Nie lubił krytyki swojej partii, ale – dziennikarze na pewno będą o tym pamiętać – był otwarty na media. Nie unikał kontaktu, nie bał się trudnych pytań. Zawsze oddzwaniał.
– To był wojownik – wspomina Janusz Gromek, prezydent Kołobrzegu. – Fighter, który kochał partię miłością pierwszą, więc brał wszystko, jak to się mówi, „na klatę”.
Tylko raz schował się przed dziennikarzami. Kiedy w styczniu ubiegłego roku minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski podał się do dymisji, po Sejmie poszła plotka, że to on jest kandydatem na to stanowisko.
– Głupio mi nawet się do tego odnosić – mówił wtedy reporterowi „Rz”. – Nie ukrywam, że to mi pochlebia, ale jest przecież tylu godniejszych ode mnie kolegów, bardziej doświadczonych. Kiedyś może tak, ale nie teraz. Muszę się jeszcze wiele nauczyć.
– Sebastian był nawet zły, że ktoś go wsadził na takiego konia – zaznacza jedna z jego sejmowych koleżanek. – Był ambitny, ale też skromny. Pewnie widział siebie wysoko, lecz dopiero w przyszłości.