Tę granicę przekracza się powoli. Prawie nigdy nie jest tak, że jeszcze wczoraj żyliśmy w demokratycznym państwie, a jutro będziemy już w autorytarnym. W dzisiejszym świecie nie jest też prawie nigdy tak, że władza jest w stanie zamknąć wszystkie niezależne media. Przykłady Rosji i Węgier pokazują, że to zawsze jest proces powolny. Być może tylko z zewnątrz widać, jak demokratyczne dotąd państwo przekracza granicę tego, czego władzy wobec mediów nie wolno. Najpierw zajmuje się przestrzeń w mediach publicznych, które niepostrzeżenie stają się rządowe. Potem wpływa się na media komercyjne – zawsze są sposoby, by je przycisnąć. Potem za pieniądze państwowych firm lub zaprzyjaźnionych oligarchów tworzy się „swoje media". Na koniec zostawia się w spokoju jako wentyl bezpieczeństwa tylko mniejsze opozycyjne gazety i możliwość wyżywania się w internecie dla niepokornych. Ale nawet wobec „rozkrzyczanych" internautów czasami stosuje się metodę zastraszenia. Proces ten przeszła Rosja, przechodzą Węgry; okazuje się, że i w Polsce wypadki przyspieszają.