Mało jest tak klinicznych przykładów hipokryzji w polityce jak sprawa wynagrodzeń polityków. Zarówno rządzący, jak i opozycja serią slalomów i absurdalnych działań przy okazji tego tematu nie tylko stracili twarz, ale również panowanie nad sytuacją.
Największym absurdem całej sprawy jest fakt, że – choć zarówno PiS, jak i Platforma postanowiły, iż ustawa o podwyżkach dla najważniejszych osób w państwie, najpierw przyjęta przez Sejm, dzięki wetu Senatu trafi do kosza – wszyscy zdają sobie sprawę, iż te osoby zarabiają za mało, a podwyżki, by przypomnieć słowa Beaty Szydło, polskim VIP-om się po prostu należą.
Przyznają to po cichu i na głos zarówno politycy PiS, jak i opozycji. Nawet krytykujący posłów za przegłosowanie podwyżek Szymon Hołownia zapowiedział obywatelski projekt ustawy dotyczącej uposażeń osób piastujących najważniejsze stanowiska w państwie.
Wszyscy zgadzają się, że politykom należą się podwyżki, ale nikt nie ma odwagi tego powiedzieć otwarcie. Gdy po przyjęciu ustawy w Sejmie (głosami PiS i większości opozycji) w polityków uderzyła fala populizmu, którą sami wcześniej wywołali, w przerażeniu się wycofali.
I tak populizm wygrał, tak dziadowskie państwo z dykty, wygrało. A klasa polityczna pokazała, że brak jej odwagi. Fiasko podwyżek dla polityków to kapitulacja rozumu przed tłumem, który ma w nosie jakość rządzenia, bo nie chce, by komuś powodziło się lepiej niż jemu.