Od wielu miesięcy wysiłki dyplomatyczne polskiego rządu na forum unijnym koncentrują się na walce o osłabienie proponowanego mechanizmu pieniądze za praworządność. Negocjacje wkroczyły teraz w fazę finalną, ale to, co się z nich na razie wyłania, jest dla rządu dużo lepsze niż to, czym Bruksela groziła jeszcze kilka miesięcy temu. Jest to efekt pandemii. – Jak płonie dom, to nie czas narzekać, że niektóre pokoje są źle pomalowane – mówi mi dyplomata jednego z państw najhojniej obdarowanych pieniędzmi w projektowanym funduszu odbudowy gospodarki po pandemii. To jest teraz sedno debaty o praworządności. Czy upierać się przy zaostrzaniu mechanizmu, który na unijnym szczycie w lipcu został opisany w sposób niejasny? I ryzykować rewanż ze strony Polski i Węgier i opóźnianie wejścia w życie funduszu odbudowy gospodarki, który wymaga jeszcze jednomyślnej zgody państw UE i ratyfikacji we wszystkich parlamentach narodowych? Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że na zamkniętych spotkaniach ambasadorów państw członkowskich przy UE nie słychać apeli o radykalne rozwiązania w sprawie Polski i Węgier. – Było raczej kilka wyraźnych głosów, żeby się spieszyć – mówi nasz rozmówca. I dodaje: – Potrzebujemy szybko pieniędzy z funduszu odbudowy. Jeśli ich nie będzie, to już nie tylko w Polsce i na Węgrzech dojdą do władzy populiści.