"Polski Ład" PiS zasypał nas szczegółami, które przy bliższym spojrzeniu wcale tak szczegółowe nie są. Okazuje się na przykład, że nie pomyślano, jak ma wyglądać składka zdrowotna dla tych przedsiębiorców, którzy nie osiągną w danym miesiącu dochodu. Wielkie projekty socjotechniczne mają to do siebie, że czasem trudno dostrzec ich strategiczny wymiar, który ginie za takimi właśnie smaczkami. W wypadku "Polskiego Ładu" – gdyby potraktować go jako faktyczny plan przebudowy Polski – mamy do czynienia z operacją o potężnych konsekwencjach.
Celów tej operacji jest kilka. Pierwszy i zasadniczy to zduszenie faktycznej klasy średniej – ludzi, którzy PiS niewiele lub nic nie zawdzięczają i zawdzięczać nie będą, którzy na PiS nie zagłosują, a których dynamiczność i niezależność finansowa jest solą w oku władzy. Zwłaszcza tej władzy, uwielbiającej wszystko podporządkowywać państwu.
Cel drugi to nowa pseudoklasa średnia. Gdy bowiem Mateusz Morawiecki mówi o klasie średniej, nie ma jej wcale na myśli. Definiowanie jej poprzez zarobki na poziomie 7 tys. zł netto, do czego niestety podłączył się „liberał bezobjawowy" Jarosław Gowin, jest kuriozalne. Raz dlatego, że klasy średniej nie definiuje się poprzez średnie wynagrodzenie, dwa – bo ta granica jest ustawiona absurdalnie nisko. Gdy więc premier mówi o dopieszczaniu klasy średniej, w istocie ma na myśli grupę, którą PiS chce sobie sam stworzyć i od siebie uzależnić. Ludzi, którzy swojej pozycji finansowej nie będą zawdzięczać sobie, ale państwu. Mamy tu cyniczną grę na wzajemnych animozjach, szczucie biedniejszych na bogatszych. Przykład dał sam premier, stwierdzając w wywiadzie dla „Wprost", że bogaci niewystarczająco dokładają się do państwa i jego usług. Ale to po 2015 r. standard.
Poraża arogancja, z jaką rząd odnosi się do dużej części obywateli. Jeśli na zmianach ma podobno zyskać 18 mln, to stracić musi około 10 mln. Mają oddawać kasę. W Polskim Ładzie zostali potraktowani jak obywatele drugiej kategorii, czego odbiciem była wypowiedź wiceministra aktywów państwowych Artura Sobonia, który stwierdził, że osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą działały w szarej strefie. Brzmi to jak wstęp do rozkułaczania wrogów klasowych.
Ci, którzy teraz cieszą się, że na nowych rozwiązaniach zyskają, powinni pamiętać, że dla rządzących socjalistów 7 tys. zł na rękę to próg bogactwa. Gdy ktokolwiek znajdzie się ponad tym progiem, zostanie ścięty fiskalną gilotyną. To jest budowanie zamożności i doganianie Zachodu? Nie – to ordynarna urawniłowka, przywodząca na myśl najgorsze wzory z czasów, które niestety okazują się wcale nie być minione.