Tusk notariuszem wszystkich grzechów PO - rozmowa z Markiem Siwcem

Pamiętam negocjacje z Tadeuszem Mazowieckim, żeby wpisać słowo Bóg do preambuły. Lewica się na to zgodziła, mimo że miała większość. A teraz prawica chce tę rękę wyciągniętą na zgodę użreć – mówi Elizie Olczyk wiceprzewodniczący Twojego Ruchu.

Publikacja: 26.07.2014 02:35

Marek Siwiec

Marek Siwiec

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Rz: Jakie szanse ma Donald Tusk, żeby zostać szefem Rady Europejskiej? Opierając się na naszych mediach, można odnieść wrażenie, że sprawa jest już przesądzona i tylko czekamy na sierpniowy szczyt, żeby to potwierdzić.

Marek Siwiec:

Obiektywnie szanse ma spore i gdyby konsekwentnie zabiegał o tę funkcję, to jako członek zwycięskiej frakcji, czyli EPP, i polityk z tzw. nowej Unii mógłby wynegocjować to stanowisko. Co prawda Tusk nie jest kobietą – a kryterium genderowe w tej układance jest ważne – i nie włada biegle językiem angielskim, ale ma dwa wymienione atuty. Tylko że on tej polityki nie prowadził i nie prowadzi. Nie sądzę, aby podczas sierpniowego szczytu został przewodniczącym Rady Europejskiej. To nie jest tak, że na szczycie siada 28 osób przy okrągłym stole, wymieniają poglądy i zastanawiają się, co będzie najlepszym rozwiązaniem. Szczyt jest po to, żeby ogłosić to, co zostało ustalone w kuluarach. Na ostatnim szczycie przywódcy w ogóle nie usiedli przy okrągłym stole, tylko knuli, knuli i nic nie uknuli.



Ale to znaczy, że premier może jeszcze zawalczyć o to stanowisko. W Polsce można usłyszeć, że Tuskowi ta przerwa jest na rękę, bo być może do tego czasu sprawy w kraju się wyklarują i będzie mógł spokojnie wyjechać do Brukseli.


Obiektywnie ta przerwa jest na rękę Tuskowi, bo przez półtora miesiąca będzie się mówiło o ważnym stanowisku, które może objąć, co działa na jego korzyść. Ta przerwa jest też na rękę ministrowi Sikorskiemu, który ma dzięki temu półtora miesiąca spokoju. Bo dopóki sprawy kadrowe w Brukseli się nie rozstrzygną, dopóty nie będzie wniosku o jego odwołanie. Ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby pod koniec wakacji w wyniku kuluarowych rozmów okazało się, że najlepszym kandydatem na szefa Rady Europejskiej jest np. prezydent Litwy, która ma same atuty – jest kobietą, z nowej Unii, na dodatek z kraju wstępującego do strefy euro.

To wszyscy ci, którzy liczą na nowe rozdanie po wyjeździe Tuska do Brukseli, byliby mocno zawiedzeni.

Za to ucieszyliby się ci, którzy wolą, żeby Tusk został w Polsce, bo jest gwarantem ciągłości. Zastanawiam się, czy te opowieści o wyjeździe premiera do Brukseli to próba robienia polityki czy dworska gra. Gdyby premier był gotowy rozstać się ze swoją funkcją, a wydaje się, że bardziej jest przyspawany do stanowiska szefa PO niż do fotela szefa rządu, to mógł to zrobić. Nie zrobił tego, nie wychował żadnego następcy, w związku z tym będzie trwał.

Podobno namaścił marszałek Sejmu Ewę Kopacz na swoją następczynię.

Jestem spokojny, że pod przywództwem Ewy Kopacz PO nie osiągnie żadnego sukcesu. Z drugiej strony premier też jest w tej chwili gwarantem kłopotów, z których nie chce wyjść. Stał się wielkim notariuszem wszystkich grzechów PO.

Dlaczego pan tak uważa?

Skoro nie wyciągnął żadnych wniosków z tego, co wygadują jego ministrowie za plecami, to znaczy, że akceptuje to, co zostało powiedziane. Skoncentrowanie ?się na tym, który kelner kogo podsłuchiwał, zamiast przeanalizować, co mówił konkretny minister, jest uciekaniem od rzeczywistości.

Premier argumentuje, że przestępcy, którzy chcieli zdestabilizować kraj, nie będą mu wymieniali ministrów.

Pytanie, czy ci ministrowie zasługują na obronę za wszelką cenę. A tą ceną jest dzisiaj podważenie zaufania do tego rządu i do PO. Pewna wiedza jednak została ujawniona. Premier powinien zadać sobie pytanie, z kim pracuje i jaką politykę uprawiają jego podwładni. A potem wyciągnąć wnioski. Nie widzę, by tak się działo.

Przecież nie można oceniać tej ekipy wyłącznie przez pryzmat taśm.

Oczywiście, że powinno się brać pod uwagę całokształt działalności, ale on nie zachwyca. To nie jest tak, że rząd, który ma na koncie same sukcesy i rozwiązywał kolejne trudne sprawy, nagle potknął się na skórce od banana. W tej kadencji rządu Tuska mieliśmy reformatorski początek, później przez rok premier dokonywał rekonstrukcji rządu, a dzisiaj mamy taśmy, na których została zapisana małostkowość ministrów, brak kompetencji, dwuznaczność, hipokryzja, czyli ileś zjawisk utrudniających funkcjonowanie w polityce. Z mojego punktu widzenia raczej jest to logiczny ciąg zdarzeń niż wypadek przy pracy.

Czy PO jest dziś w punkcie nieuchronnej utraty poparcia społecznego, w którym znalazł się SLD po aferze Rywina?

Sytuacja SLD była zupełnie inna. Sojusz zdecydował się na wymianę premiera po aferze Rywina. I gdyby nowy szef rządu szanował SLD, działałby na jego rzecz, pewnie partia nie wylądowałaby na poziomie 10 proc. poparcia, tylko uratowałaby 20 proc. Bo to była zmiana, która dawała poczucie świeżości i nadziei.

Marek Belka nie szanował SLD?

Nie. Przecież zapisał się do Partii Demokratycznej. Nie mam o to do niego pretensji, tylko opisuję sytuację. Wracając do PO, premier Tusk po siedmiu latach rządzenia nie chce odejść. A więc widać tu dwa różne modele działania w warunkach afer. Poza tym lider Platformy ma straszaki w postaci Jarosława Kaczyńskiego i wojny na Ukrainie. Problem polega na tym, że wszystkie negatywne sygnały płynące od PO się kumulują. I gdy dojdzie do wyborów, to ludzie albo ze złością odwrócą się od Platformy, albo nie pójdą w ogóle głosować. A to jest pośrednio głos oddany na Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego my chcemy stworzyć mentalną i polityczną szansę dla rozczarowanego wyborcy PO, żeby zagłosował na nas.

Temu służą niedawne deklaracje Leszka Millera i Janusza Palikota o porozumieniu samorządowym? Niemożliwe stało się możliwe i dojdzie do zjednoczenia lewicy?

Nie ma się co rozpędzać. SLD i Twój Ruch pod względem programu gospodarczego to są dwa różne światy.

Nie ma punktów stycznych?

Może są, ale przed wyborami europejskimi nie udało się ich odnaleźć. Po wyborach europejskich spotkali się liderzy po przejściach i to, jak widać, ułatwia rozmowę. Choć w grę wchodzi wyłącznie porozumienie w wyborach do sejmików samorządowych, podyktowane kalkulacją. Gdybyśmy osobno wystartowali do sejmików, to mogłoby się okazać, że zmierzone 9 proc. poparcia SLD i prawie 4 proc. poparcia Twojego Ruchu oznaczają takie samo zero.

To całkiem prawdopodobne.

Dlatego nie mówimy o uczuciu, tylko o kalkulacji. Ale jeżeli pierwsze doświadczenie okaże się korzystne i będzie z tego pożytek dla wyborców i dla nas wszystkich, to pewnie pojawią się następne wspólne tematy. Twój Ruch jest nastawiony na długi marsz, więc nie przebieramy nogami. Ale mamy poczucie, że nasza propozycja, która w niemiły sposób została odrzucona przez SLD przed wyborami, dziś może być przedmiotem rozmowy.

Na lewicy można usłyszeć, że Palikot jest nieobliczalny, nie dotrzymuje obietnic, dlatego nie można go poważnie traktować.

Przez półtora roku naszej współpracy Janusz nie złamał żadnej danej mi obietnicy.

A nie żałuje pan, że odszedł z SLD i związał się z Twoim Ruchem? Stracił pan mandat eurodeputowanego.

Nie żałuję. Chciałem poszerzyć SLD o lewicę liberalną, Leszek Miller powiedział mi, że to nie jest dobry pomysł. Uznałem, że skoro nie mogę z tej strony, spróbuję z drugiej. Zwłaszcza że miałem wsparcie Aleksandra Kwaśniewskiego i Ryszarda Kalisza. Gdybym nie zrobił tego ruchu, to SLD z moim udziałem miałby pewnie ten sam wynik. Ja co prawda byłbym posłem, ale teraz siedzielibyśmy już tylko we czwórkę. I pewnie nieraz mówiłbym sobie: słuchaj, siwy łbie, patrz, jak wylądowałeś na koniec 25-letniego życia w demokracji, czy nie warto było spróbować? Myślę, że byłbym bardziej sfrustrowany, nie podejmując tej próby, niż teraz. Być może było to potrzebne, żeby dzisiaj Palikot z Millerem mogli rozmawiać o wspólnych pomysłach. Nie będę udawał, że jestem szczęśliwy, ale widzę w tym jakiś sens.

A czy warto było angażować autorytet byłego prezydenta? Bo wydaje się, że został ostatecznie rozmieniony na drobne.

On też podjął próbę realizacji jakiegoś planu. Zaryzykował poparcie przegranej sprawy, to nigdy nie cieszy, ale dziwiłbym się, gdyby powiedział, że żałuje tego, co zrobił.

Jest pan rozczarowany postawą Ryszarda Kalisza, który natychmiast po przegranych wyborach zaczął budować własną partię? Wydawało się, że idziecie razem.

Ryszard Kalisz podejmuje decyzje, których nie rozumiem, bo jest czas konsolidacji, a nie dzielenia. Tym bardziej że dzisiaj główna linia podziałów w Polsce dotyczy stosunku państwa liberalnego do konstytucji i do kultury politycznej, którą budowaliśmy przez 25 lat. Dla mnie dzień, w którym Prezydium Konferencji Episkopatu Polski tworzy wykładnię ustawy o zawodzie lekarza, dzień, w którym demonstranci wymuszają rezygnację ze spektaklu teatralnego, dzień, w którym państwo prawa jest podważane, to jest wielkie bicie na trwogę. Pamiętam, jak lewica posuwała się podczas pisania konstytucji, pamiętam negocjacje z Tadeuszem Mazowieckim, żeby wpisać słowo Bóg do preambuły konstytucji. Myśmy to zrobili z przekonaniem, że co prawda mamy większość, ale chcemy, żeby ludzie o odmiennych poglądach mieli szansę na polubienie tej konstytucji. I dzisiaj to, co było aktem przyjaznym, traktowane jest przez prawicę jako pretekst, żeby użreć tę rękę wyciągniętą na zgodę. To jest największe wyzwanie, przed jakim stoją Twój Ruch, SLD, a także myślący ludzie w PO i PiS. Nie wolno tego kompromisu oddać we władanie ludziom, którzy chcieliby w Polsce budować coś w rodzaju państwa wyznaniowego.

Uważa pan, że przed laty zrobiliście błąd, godząc się na wartości chrześcijańskie w konstytucji?

Absolutnie nie. Z głębokim przekonaniem popierałem wówczas ten kompromis i popieram go nadal. Widzę tylko, że dobra wola zademonstrowana przez lewicę jest traktowana jako alibi, żeby nas zapędzać do nory.

Marek Siwiec jest wiceprzewodniczącym Twojego Ruchu, wcześniej należał do PZPR ?i SLD, piastował funkcje sekretarza stanu ?w Kancelarii Prezydenta i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, był pierwszym redaktorem naczelnym „Trybuny"

Rz: Jakie szanse ma Donald Tusk, żeby zostać szefem Rady Europejskiej? Opierając się na naszych mediach, można odnieść wrażenie, że sprawa jest już przesądzona i tylko czekamy na sierpniowy szczyt, żeby to potwierdzić.

Marek Siwiec:

Obiektywnie szanse ma spore i gdyby konsekwentnie zabiegał o tę funkcję, to jako członek zwycięskiej frakcji, czyli EPP, i polityk z tzw. nowej Unii mógłby wynegocjować to stanowisko. Co prawda Tusk nie jest kobietą – a kryterium genderowe w tej układance jest ważne – i nie włada biegle językiem angielskim, ale ma dwa wymienione atuty. Tylko że on tej polityki nie prowadził i nie prowadzi. Nie sądzę, aby podczas sierpniowego szczytu został przewodniczącym Rady Europejskiej. To nie jest tak, że na szczycie siada 28 osób przy okrągłym stole, wymieniają poglądy i zastanawiają się, co będzie najlepszym rozwiązaniem. Szczyt jest po to, żeby ogłosić to, co zostało ustalone w kuluarach. Na ostatnim szczycie przywódcy w ogóle nie usiedli przy okrągłym stole, tylko knuli, knuli i nic nie uknuli.

Pozostało 90% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!