Korespondencja z Nowego Jorku
Prezydent Trump we wtorek złożył wizytę w Kenoshy (stan Wisconsin), gdzie ponad tydzień temu ciężko ranny od serii strzałów z policyjnej broni został czarnoskóry Jacob Blake. Incydent ten sprawił, że Kenosha stała się epicentrum kolejnej fali protestów przeciwko rasizmowi i nadużyciom siły przez policję. Trump pojechał tam wbrew obiekcjom demokratycznego gubernatora i burmistrza, którzy bali się, że obecność prezydenta spowoduje zaostrzenie napięcia w tym miasteczku.
Zgodnie z ich przewidywaniami Trump nie zaoferował przesłania jedności, jakiego w takich okolicznościach Amerykanie oczekiwać mogliby od prezydenta. Wygłosił za to słowa wsparcia dla policji, próbował tłumaczyć sytuacje, w których dochodzi do niesłusznego użycia przemocy, argumentował, że nie potrzeba zmian w policji, których od końca maja domagają się protestujący, ale słowem nie wspomniał o Blake’u – lokalnej ofierze tej przemocy.
– Mają ciężką i niebezpieczną pracę, pod ogromną presją – mówił, zapewniając, że naród „kocha policję”.
Komentatorzy podkreślają, że prezydent jasno postawił się po stronie „prawa i porządku” trzymanego twardą ręką. – Powinniście się skupić na anarchistach, złodziejach, uczestnikach zamieszek, agitatorach – mówił prezydent do dziennikarzy, którzy pytali o protesty przeciwko systemowemu rasizmowi. Winę za chaos na ulicach po raz kolejny zrzucił na „radykalnych, lewicowych demokratów”.