Oba kraje są bardzo biedne, w obu liczba stwierdzonych przypadków koronawirusa jest niewielka, oficjalnie zmarło w nich w sumie sześć osób. I w Togo, i w Beninie wprowadzono wiele ograniczeń. Niektóre miasta, w tym stolice, są odcięte, ruch bardzo ograniczony. Szkoły, knajpy, hotele są zamknięte.
- Ale restrykcje wprowadzano ostrożnie. Ponad połowa ludzi funkcjonuje, jak tu się mówi, w strefie nieformalnej, to sprzedawcy, mechanicy, rzemieślnicy, krawcy, fryzjerzy, taksówkarze i kierowcy moto taxi, czyli motocyklowych taksówek. Gdy nie mogą pracować, to jest kłopot, bo nie mają z czego żyć - opowiada rp.pl Barbara Kwiatek, szefowa fundacji EduAfryka, wspierającej szkoły w Beninie i Togo.
Od siedmiu lat mieszka na pograniczu, po stronie Beninu, który uchodzi za obiecujący przykład demokracji w tym regionie Afryki. Togo to kraj autorytarny z wybranym w lutym na czwartą kadencję prezydentem Faure Gnassingbé na czele.
Popieraliśmy cię, a teraz nie mamy co jeść
Barbara Kwiatek: - Togo zdecydowało się wprowadzić godzinę policyjną, ograniczenia dla transportu miejskiego, a moto taxi całkowicie zakazano, bo to sprzyja szerzeniu się wirusa, gdy pasażer jest przyklejony do pleców kierowcy. Ten zakaz wywołał protesty, normalnie tam tłumione. Ale ci kierowcy moto taxi wspierali w lutowych wyborach prezydenta i demonstrowali teraz w tych samych koszulkach z jego wizerunkiem, mówiąc: „my cię popieraliśmy, ale teraz nie mamy co jeść, bo nie jeździmy”. I rząd opóźnił, do 11 kwietnia, wprowadzenie zakazu. A w tym czasie wypracował projekt wsparcia o nazwie Novissi [w lokalnym języku „solidarność”], skromny, ale jak dla Togo będący poważnym obciążeniem.