Wypuścili tak, jak aresztowali, bez podania przyczyn. Naczelnik aresztu powiedział: "Może pan już iść i proszę nie zapomnieć swoich rzeczy". Jakiś nonsens.
Już trzeci raz trafia pan do aresztu na Białorusi?
Tak, to prawda. Myślę, że jestem na celowniku za działalność w opozycyjnym portalu internetowym http://www.belaruspartisan.org , za książkę o Łukaszence, a także za moje komentarze w mediach na temat wyborów. To forma zemsty.
Rozmawiał Paweł Reszka
Paweł Szeremiet, dziennikarz białoruski, na początku bardzo lubiany przez Aleksandra Łukaszenkę, potem przez niego prześladowany w 1997 roku, po nakręceniu dla telewizji rosyjskiej materiału o przemycie na granicy białorusko-litewskiej, spędził kilka miesięcy w areszcie w Grodnie pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy. Współpracujący z nim operator Dmitrij Zawadzki zaginął bez wieści w 2000 roku, prawdopodobnie został zamordowany.
Były redaktor naczelny opozycyjnej "Biełorusskoj Diełowoj Gaziety". Obecnie ma obywatelstwo rosyjskie i pracuje w rosyjskiej telewizji publicznej Pierwyj Kanał.
Atmosfera w celi była bardzo dobra. Zrobiliśmy nawet szachy z chleba. Odbył się turniej pod nazwą "O wolność Białorusi". Żartowaliśmy, że przechodzimy kurację zdrowotną według unikalnej metody doktora Łukaszenki: dieta, po której na pewno schudniemy; masaż pleców w wykonaniu "sanitariuszy" z OMON. Same korzyści - mówi Paweł Szeremiet 25 marca białoruska milicja wkroczyła w tłum demonstrujących na mińskim placu Październikowym opozycjonistów. Pobitych i rannych odwożono wprost do aresztu (c) AP /IVAN SEKRETAREV Rz: Pojechał pan do Mińska, spacerował pan ze znajomymi po ulicy Lenina. Co się właściwie stało?
Paweł Szeremiet: To było w ostatnią sobotę. Poszedłem na plac Październikowy, ale nic się nie stało, oprócz tego, że filmowała mnie telewizja białoruska. Dopiero z dala od demonstrantów, na ulicy Lenina podjechał do nas mikrobus, chevrolet. Wyskoczyło 5 mężczyzn w cywilu. Jeden machał mi przed oczami plastikową legitymacją. Twierdził, że jest z milicji kryminalnej. To on wydał komendę: "Brać go!".
Bili pana?
Tak. Skuli mi ręce na plecach, na głowę narzucili worek. Jeździliśmy po mieście jakieś 20 minut. Przez cały czas byłem bity. Były też groźby: "Wywieziemy cię teraz do lasu. Doigrałeś się w końcu". Jednak odwieźli mnie na komendę.
Czego od pana właściwie chcieli?
Przyniesiono mi dwa protokoły, w których jacyś kapitanowie zeznawali, że "Szeremiet wyrażał się wulgarnie w miejscu publicznym, obrażał milicję i Aleksandra Łukaszenkę". Zna pan najnowsze przysłowie białoruskie: "U nas połowa społeczeństwa przeklina, druga połowa siedzi za to w więzieniu".
Jak pan trafił do szpitala?
Miałem niezaleczone zapalenie płuc. Wyglądałem tak kiepsko, że milicja sama wezwała pogotowie. Lekarz powiedział, że musi mnie zabrać.
Długo pan się kurował?
Do wieczora. Wtedy to wyprowadzono wszystkich innych pacjentów z sali. Przyszła pani doktor, która oświadczyła, że już jestem zdrowy. Pięć minut po niej wpadli funkcjonariusze oddziału specjalnego SOBR: pałki, ochraniacze na kolana, rękawice. Chciałem wziąć mydło i szczoteczkę do zębów, ale usłyszałem: "To ci się już nie przyda. Przyszedł czas wyrównać rachunki".
SOBR dowodzi pułkownik Dmitrij Pawluczenko, oskarżany o to, że organizował zabójstwa członków opozycji. Myślał pan o tym, kiedy przyszli po pana?
Ja często w komentarzach mówię o Pawluczence i jego działalności, dlatego zdawałem sobie sprawę, że może chodzić o jakąś osobistą zemstę.
Przez cały czas byli agresywni?
Nie. Tylko na początku zachowywali się tak, jakby mieli do czynienia z terrorystą. Potem zaczęli rozmawiać ze mną, a nawet przepraszać. Przekonywali mnie, że oni tylko wykonują rozkazy i żebym się na nich nie obrażał, bo to nic osobistego. Rozmawialiśmy nawet o tym, że na Białorusi wkrótce powinna się zmienić władza.
Trafił pan potem do aresztu?
Siedzieli tam już wszyscy zatrzymani na placu, a także młodzież z miasteczka namiotowego. Trafiłem do "dobrej celi", tak ją przynajmniej określali funkcjonariusze więzienni.
Dlaczego dobrej?
Siedziało tam już dwóch Rosjan (w tym współpracownik rosyjskiego ombudsmana), dziennikarz z Ukrainy i były ambasador Polski na Białorusi Mariusz Maszkiewicz. Wszystkich zwinęli w miasteczku namiotowym. Mariusz zresztą dopiero przyjechał, postał trochę z ludźmi na placu, nie zdążył nawet spotkać się z żadnym liderem opozycji.
Jakie mieliście warunki?
Drewniane prycze, żadnych materaców ani pościeli. Zimno, spaliśmy w ubraniach, kurtkach i czapkach.
Jak znosił areszt Mariusz Maszkiewicz?
Pytałem go: "Nie żałujesz, że tu przyjechałeś? Jesteś poważnym człowiekiem, a teraz leżysz na pryczy". Odpowiedział mi, że jest dumny. Mówił nam o "Solidarności", o Jaruzelskim. Był też przesłuchiwany przez "KGB TV" - śledczy obrażali go i prowokowali, a wszystko było rejestrowane przez kamerę. Mariusz milczał, nie chciał z nimi rozmawiać. Potem odwiedził go polski konsul. Przyniósł jedzenie, soki, słodycze. Dzieliliśmy wszystko między siebie, bo więzienne pożywienie było niejadalne.
Jak się siedziało?
Atmosfera w celi była bardzo dobra. Zrobiliśmy nawet szachy z chleba. Odbył się turniej pod nazwą "O wolność Białorusi". Żartowaliśmy, że przechodzimy kurację zdrowotną według unikalnej metody doktora Łukaszenki: dieta, po której na pewno schudniemy; masaż pleców w wykonaniu "sanitariuszy" z OMON. Same korzyści.
Więźniowie z jakich krajów traktowani są najgorzej?
Według mnie najgorzej mają Gruzini i Polacy. Dla śledczych to oni są głównymi sprawcami białoruskiej rewolucji. Rosjanom mówi się, że cierpią za to, że "zdradzili Baćkę". Karze się ich po to, by wystraszyć innych obywateli Federacji Rosyjskiej, którzy sympatyzują z opozycją.
Przesłuchiwano pana?
W niedzielę śledczy chciał mnie przesłuchiwać w związku z tym, że jakoby byłem organizatorem masowych rozruchów. Powiedziałem, że nie będę z nikim rozmawiał. Zażądałem adwokata i kontaktu z ambasadą Rosji.
Dali spokój?
Tak, choć myślałem, że zostaję w areszcie na dłużej. W poniedziałek wyprowadzili wszystkich moi towarzyszy z celi. Byliśmy przekonani, że wychodzą na wolność. Zjadłem nawet trzy ostatnie "polskie" cukierki, przeznaczone do podziału. Okazało się, że koledzy nie wyszli, dostali po 15 dni paki.
A pan? Dlaczego pana wypuścili?
Wypuścili tak, jak aresztowali, bez podania przyczyn. Naczelnik aresztu powiedział: "Może pan już iść i proszę nie zapomnieć swoich rzeczy". Jakiś nonsens.
Już trzeci raz trafia pan do aresztu na Białorusi?
Tak, to prawda. Myślę, że jestem na celowniku za działalność w opozycyjnym portalu internetowym http://www.belaruspartisan.org , za książkę o Łukaszence, a także za moje komentarze w mediach na temat wyborów. To forma zemsty.
Rozmawiał Paweł Reszka Na celowniku Paweł Szeremiet
Paweł Szeremiet (34 lata), dziennikarz białoruski, na początku bardzo lubiany przez Aleksandra Łukaszenkę, potem przez niego prześladowany w 1997 roku, po nakręceniu dla telewizji rosyjskiej materiału o przemycie na granicy białorusko-litewskiej, spędził kilka miesięcy w areszcie w Grodnie pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy. Współpracujący z nim operator Dmitrij Zawadzki zaginął bez wieści w 2000 roku, prawdopodobnie został zamordowany.
Były redaktor naczelny opozycyjnej "Biełorusskoj Diełowoj Gaziety". Obecnie ma obywatelstwo rosyjskie i pracuje w rosyjskiej telewizji publicznej Pierwyj Kanał.