W odstępie zaledwie kilku tygodni amerykański przywódca zapowiedział zakończenie dwóch „odwiecznych" konfliktów. Interwencje USA w Afganistanie i Iraku zasadniczo się jednak różnią. Pierwsza była „legalna": wydała na nią zgodę Rada Bezpieczeństwa ONZ. Zrozumiały był też jej powód: Talibowie dali gościnę Al-Kaidzie, która dopuściła się zamachów na Nowy Jork i Waszyngton w 11 września 2001 r.
Uderzenie na Irak od początku było zaś „splamione" kłamstwami. Niedawno zmarły sekretarz obrony Donald Rumsfeld zapewniał, że dysponuje „niezaprzeczalnymi" dowodami na związek Saddama Husajna z przywódcą Al-Kaidy Bin Ladenem. Ale takich nie miał. Podobnie jak nie było dowodów, że iracki dyktator posiada broń masowego rażenia. Chodziło jednak o to, aby przekonać do wojny sceptyczną amerykańską opinię publiczną. Nie udało się to jednak na poziomie międzynarodowym. Przeciwko konfliktowi opowiedzieli się ówcześni przywódcy Francji i Niemiec – prezydent Jacques Chirac i kanclerz Gerhard Schröder – wywołując największy kryzys w stosunkach transatlantyckich od II wojny światowej. Amerykanom nie udało się też zdobyć poparcia Rady Bezpieczeństwa ONZ.