Do incydentu zarejestrowanego na siedmiominutowym filmiku, który zamieścił w swoim blogu Mauricio Claver-Carone, szef antycastrowskiej organizacji U.S.-Cuba Democracy, doszło we wtorek przed siedzibą kubańskiego Zgromadzenia Narodowego w centrum Hawany.
Cztery ubrane na czarno dysydentki z Ruchu Feministek na rzecz Praw Obywatelskich i z Narodowego Frontu Obywatelskiego Oporu i Nieposłuszeństwa, stanęły na schodach z antyrządowym transparentem i zaczęły skandować hasła w rodzaju: „Precz z dyktaturą!", „Niech żyje wolność!", „Nie żyje demokracja!".
Zwykle w przypadkach takich protestów, znajdują się natychmiast „prawomyślni obywatele", którzy odwalają brudną robotę za policję, wydzierając demonstrantom transparenty i plakaty, szarpiąc ich, ciągnąc za włosy, przewracając na ziemię lub po prostu bijąc pięściami lub kopiąc przy akompaniamencie wyzwisk.
Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Do protestujących kobiet: Sary Marty Fonseki, Tani Maldonado Santos, Odalys Caridad Sanabrii i Mercedes Garcii przyłączyły się niespodziewanie dwie przechodzące ulicą kobiety, a tłum, wśród którego byli także zagraniczni turyści, okazywał im raczej życzliwość.
Oczywiście nie trzeba było długo czekać, by pojawili się również agenci w cywilu. Zwykle – czując poparcie gapiów – brutalnie wciągali demonstrantów do policyjnych samochodów i wieźli ich na komisariat. Tym razem finał protestu był podobny, ale interweniujący agenci wyglądali na zdenerwowanych, wahali się, najwyraźniej stremowani widokiem telefonów komórkowych i aparatów fotograficznych, którymi zebrana publiczność filmowała całe wydarzenie. Zwłaszcza że – do czego kubańscy policjanci absolutnie nie są przyzwyczajeni – pod ich adresem cały czas sypały się niepochlebne epitety. Dostało się też kobiecie, która skrytykowała demonstrantki. „Patrzcie tylko na tę wtyczkę" – krzyknął jeden z zebranych mężczyzn.