Nie wiadomo jednak, w jak wielkim stopniu opierała się na poradach najbliższych współpracowników. Miała tzw. gabinet kuchenny – zaufanych ludzi, z którymi konsultowała decyzje. Ale nie pisała pamiętników i nikomu się nie zwierzała, jej przemyślenia, wątpliwości i uczucia pozostają tajemnicą. A wspomnienia bliskich jej polityków są sprzeczne – można w nich znaleźć dowody niesamodzielności, ale i przykłady potwierdzające opinię, że „była jedynym mężczyzną w swym rządzie”.
Katastrofalne w skutkach decyzje podjęła pod wpływem młodszego syna – Sanjaya. Żywiła do niego mieszankę miłości, uległości i strachu, do dziś Hindusi mawiają, że to on doprowadził ją do politycznej klęski. Utopił miliardy rupii w prototypie samochodu, który nigdy nie wyjechał na indyjskie ulice; jego pomysłem były kontrowersyjne akcje usuwania slamsów oraz przymusowej sterylizacji, które zniszczyły wizerunek Indiry jako Matki Indii, troszczącej się o najuboższych. Indie głodowały, a Sanjay nakręcał wielkie korupcyjne koło w partii. Był jej najbardziej zaufanym i najgorszym doradcą.
Złamane serce
Gdy Indira w 1975 r. wprowadziła stan wyjątkowy i „zawiesiła” demokrację, o którą walczyli Nehru i Mahatma Gandhi, upadł mit troskliwej bogini i przywódczyni narodu. Do dziś Hindusi dzielą się na tych, którzy twierdzą, że pani premier kochała Indie, oraz tych, których zdaniem kochała władzę. Zdobyła miłość mas, obiecując, że usunie biedę, nakarmi miliony, które nazywała swoją rodziną. Prosiła o pożyczki w Banku Światowym i o pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale nie potrafiła zamortyzować skutków gospodarki planowej prowadzonej przez Nehru. Na przełomie lat 60. i 70. w wyniku złych decyzji politycznych i uciążliwych susz Indie głodowały. Zaczęły się strajki i zamieszki, a Indira martwiła się, jak zachować władzę. Instalowała marionetkowe władze w kolejnych stanach, wszystkie decyzje miały zapadać w jej gabinecie. Im mniej panowała nad sytuacją, tym większym stawała się tyranem. Stan wyjątkowy był ratunkiem przed nieuchronną klęską wyborczą, a decyzja Indiry o aresztowaniu wielu opozycjonistów uderzała w fundament niepodległych Indii – ideę wolności. To wtedy na ekrany wszedł jeden z najsłynniejszych do dziś filmowych przebojów – „Sholay”, opowieść o młodym gniewnym, który – zwiedziony – bierze los we własne ręce. Tak się czuli i do dziś się czują Hindusi, którzy poparli Indirę.
Wprowadzenie stanu wyjątkowego było, jak ustaliła później specjalna komisja, złamaniem konstytucji, a we wspomnieniu ludzi zapisało się jak miłosny zawód. Obok mordów towarzyszących podziałowi na Indie i Pakistan to najczarniejszy epizod w dziejach niepodległych Indii. Boleśniejszy o tyle, że niezadany przez brytyjskich najeźdźców.
Miłość i władza
Jej poświęcenie dla Indii, oddanie krajowi i szczerość intencji budzą wątpliwości także dlatego, że nie wiadomo, czy Indira została politykiem z wyboru czy z konieczności. Zamiast mieszkać z mężem i wychowywać 11 dzieci, o których marzyła, trwała u boku ojca – w gabinecie albo w podróży. Jej prywatność właściwie nie istniała, uderzającym dowodem są skąpe świadectwa: listy wymieniane z ojcem, szczególnie przed 1947 rokiem, gdy często byli rozdzieleni (ona studiowała i leczyła gruźlicę w Europie, on siedział w więzieniu) oraz korespondencja z jedyną przyjaciółką, jaką miała – Amerykanką Dorothy Norman. Tej ostatniej pisała o osobistym nieszczęściu, uczuciowym niespełnieniu, osamotnieniu i pragnieniu ucieczki. Ale w rzeczywistości nigdy tej ucieczki nie spróbowała. Gdy dzień po śmierci ojca zaproponowano jej fotel premiera, odmówiła, ponieważ była w głębokiej depresji. Dwa lata później sama zgłosiła swą kandydaturę. Jej najbardziej wnikliwa biografka Katherine Frank uważa, że Indira nie potrafiła żyć bez władzy, bo od urodzenia znajdowała się w centrum decyzji.
I tak rodzi się fundamentalna wątpliwość, która teraz zajmuje Hindusów. Na ile wielka kariera Indiry była zasługą jej samej, a na ile stanowiła przejaw fenomenu dynastycznej polityki w Indiach. Wielu badaczy uważa, że kobieta nie zostałaby premierem, gdyby nie była córką Jawaharlala Nehru. I że uwielbienie, jakim Indira się cieszy do dziś, jest silnie związane z przekonaniem, że polityczni liderzy są wcieleniem religijnych bóstw, dziedziczą niejako królewską władzę. Argumentu dostarcza kariera innej kobiety – Sonii Gandhi, która obecnie przewodniczy Indyjskiemu Kongresowi Narodowemu i faktycznie sprawuje władzę, choć tekę premiera powierzyła Manmohanowi Singhowi. Sonia Gandhi, synowa Indiry i wdowa po jej synu Rajivie, jest Włoszką, katoliczką i do śmierci męża stroniła od polityki. Uległa namowom liderów partyjnych i przyjęła funkcję przewodniczącej, a ponieważ jest spadkobierczynią politycznej spuścizny rodu Nehru-Gandhi, cieszy się ogromnym poparciem. Dzięki jej popularności w maju po raz drugi doprowadziła Kongres do zwycięstwa w wyborach. Jeszcze niedawno Sonię nazywano włoską gosposią. Dziś uchodzi za reinkarnację Indiry.