We wtorek wieczorem dostała 383 głosów poparcia w Parlamencie Europejskim, czyli zaledwie 9 więcej niż wymagana większość. Sprzeciw był ogromny: aż 327 eurodeputowanych głosowało przeciw Niemce. Taki wynik to świetna wiadomość dla PiS. Ich ogłoszone w ostatniej chwili poparcie dla kandydatki tak naprawdę zdecydowało o jej zwycięstwie. Bo PiS dostarczył aż 26 głosów. Zatem w kluczowym momencie, gdy zawiedli socjaliści, mimo umowy zawartej na szczeblu szefów państw i rządów, po części z pewnością liberałowie, a przede wszystkim część rodzimej grupy chadeków, to Polacy, którzy żadnych zobowiązań przecież nie mieli, wyciągnęli do niej pomocną dłoń.
Czytaj także: Von der Leyen obroni najważniejsze polskie interesy w Unii
Nie musieli tego robić, bo w przemówieniu wygłoszonym w Parlamencie von der Leyen starała się złowić głosy lewicy — socjalistów, Zielonych, liberałów — a nie konserwatystów. Ale prawdopodobnie w rozmowie Angeli Merkel z Mateuszem Morawieckim, o której wspomniał Jarosław Kaczyński, i być może w jakichś jeszcze innych rozmowach, o których nie wiemy, padły konkretne obietnice. Na przykład ważnej teki dla polskiego komisarza. A nawet jeśli konkretne obietnice nie padły to z pewnością PiS liczy na wdzięczność ze strony von der Leyen. I ma ku temu podstawy.
Dzięki decyzji o poparciu, ale przede wszystkim dzięki wykruszeniu się poparcia w partiach głównego nurtu, to jego głosy zdecydowały o sukcesie nowej przewodniczącej.
Głosowanie pokazało jak głęboki i ponadpartyjny jest spór między unijną Radą — szefami państw i rządów — a Parlamentem Europejskim o zasady nominowania szefa Komisji Europejskiej. Parlament chciał uszanowania mechanizmu kandydatów wiodących, czyli Rada musiałaby wskazać osobę, która stała na czele listy partii zwycięskiej w wyborach europejskich. Lub takiej, która mogłaby zbudować koalicję poparcia w PE. Zatem chadecy w PE woleliby socjalistę Fransa Timmermansa, który był kandydatem wiodącym, niż chadeczkę Ursulę von der Leyen. A socjaliści w PE woleliby kandydata wiodącego chadeków Manfreda Webera, reprezentanta konserwatywnego skrzydła CSU, niż co prawda też chadeczkę, ale znacznie bardziej progresywną von der Leyen.