Andrzeja poznałem w 2012 roku, w Grodnie, gdy robiłem reportaż o krętych ścieżkach Polaków na Białorusi. – Pochodzisz z okolic Naroczy. To znane tereny. Tam oddział Kmicica walczył – rzucił zaskakująco na powitanie. Chodziło mu o porucznika AK Antoniego Burzyńskiego (pseudonim „Kmicic)”, dowódcę pierwszego oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie, oszukanego i zamordowanego przez sowietów w 1943 roku. Mało kto zna historię wschodniej części II RP tak dobrze, jak Andrzej Poczobut. O takich ludziach mówi się „chodząca encyklopedia”. W głowie ma mapy działań wojennych i nazwiska polskich bohaterów, oddających życie w walce o swoją ziemię. Poczobut nie tylko o tym pamięta, ale przez wiele lat dbał o to, by ta pamięć żyła i nie została zatarta przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Ten ostatni od początku swoich rządów postawił na totalną rusyfikację kraju. Andrzej od lat walczył nie tylko o prawdę historyczną, ale i o język, kulturę i tożsamość polską na Białorusi.
Poczobut od początku uważał, że ZPB musi być niezależną od władz organizacją. Dlatego w 2005 roku, po zaaranżowanym przez rządzących w Mińsku rozłamie, znalazł się po stronie odważnych, działających mimo zastraszania i ciągłych represji. Płacił za to wysoką cenę, aresztu doświadczał m.in. po wyborach prezydenckich w 2010 roku, gdy przy okazji pacyfikacji opozycji demokratycznej reżim postanowił uderzyć w „nieposłusznych” Polaków. Po wyjściu na wolność dalej robił swoje. Dyktaturę Łukaszenki krytykował na łamach niezależnych białoruskich mediów i polskiej "Gazety Wyborczej", za co był nawet oskarżany o „zniesławienie prezydenta”.
Czytaj więcej
Białoruski reżim jest gotów uwolnić Andżelikę Borys i Andrzeja Poczobuta, jeśli ci przyznają się do winy i poproszą dyktatora o łaskę. Na razie przedłużono im areszt o kolejne trzy miesiące.
Gdy po wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 roku wybuchły protesty, Andrzej Poczobut był jednym najczęstszych komentatorów w polskich mediach. Znad Niemna relacjonował sytuację na Białorusi, która z każdym dniem rysowała się w coraz ciemniejszych barwach. Liczba więźniów politycznych i zmuszonych do emigracji Białorusinów rosła, zamykały się niezależne media i organizacje. Andrzej nie miał wątpliwości, że przyjdzie też kolej na Polaków.
Ale stało się to szybciej, niż zakładał. Od 25 marca siedzi za kratami. Władze oskarżyły go (wraz z szefową ZPB, Andżeliką Borys) o „rozpalanie nienawiści na tle przynależności narodowej”. Grozi im za to nawet kilkanaście lat łagrów. Zarzuty całkowicie spreparowano, a cała sprawa została wymyślona przez białoruskie służby.