Dziewczynka została porzucona na ulicy 1 października, w okolicy pętli tramwajowej na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich. Płaczącą w wózku znalazł 15-letni Bartek. [b][link=http://www.rp.pl/artykul/376790.html" "target=blank]Opisywaliśmy tę sprawę[/link][/b]
Rodzice chłopca powiadomili policję oraz pogotowie. Niemowlę natychmiast przewieziono do szpitala. Kilka dni później na komisariat zgłosił się mieszkaniec Gliwic, który na podstawie policyjnych internetowych publikacji rozpoznał ubranka dziecka. Twierdził też, że dziewczynka jest jego 12-miesięczną córeczką. Tożsamość dziecka ostatecznie potwierdzono podczas wizyty ojca w szpitalu. Zuzia i tak trafiła do pogotowia rodzinnego, bo sąd musi sprawdzić czy ojciec nie zaniedbał opieki rodzicielskiej. Z jego wyjaśnień złożonych na policji wynika, że z żoną i matką Zuzi są od wakacji w separacji, ale córka mieszkała z nim. Pod koniec września matka zabrała Zuzię do siebie.
Od tego czasu się nie kontaktowali. - Musimy ustalić co się stało, że dziewczynkę porzucono i jak do tego doszło, kto zawinił i dlaczego. To niezwykła sytuacja, że dziecko zostaje znaleziono w środku miasta, nie ma matki, a ojciec zgłasza się na policję po blisko tygodniu. Do tego czasu dziecko będzie pod opieką w pogotowiu rodzinnym. Zapewniam, że nie będziemy się spieszyć z decyzjami, bo pośpiech były tu złym doradcą - tłumaczył wtedy "Rz" sędzia Krzysztof Zawała, rzecznik Sądu Okręgowego w Katowicach.
Joanna R. przyznała się do porzucenia córeczki. Policjantom powiedziała, że zachowała się tak, ponieważ nie miała pieniędzy i nie potrafiła już zajmować się wychowaniem Zuzi. - Dlaczego nie odwiozła córki do ojca, nie potrafiła powiedzieć - przyznaje Jacek Pytel, rzecznik katowickiej policji.
Kobieta jest prostytutką.