Czy Sudan się podzieli?

W niedzielę rozpoczęło się głosowanie, które zdecyduje o przyszłości największego kraju Afryki

Publikacja: 09.01.2011 19:20

Na południe Sudanu codziennie przybywa ok. 2 tys. osób

Na południe Sudanu codziennie przybywa ok. 2 tys. osób

Foto: AFP

Mieszkańcy południa Sudanu, głównie chrześcijanie i wyznawcy religii animistycznych, stali wczoraj w długich kolejkach do komisji wyborczych, by zagłosować za odłączeniem się od północy kraju, w większości muzułmańskiej i posługującej się językiem arabskim. Na kartach do głosowania mieli zaznaczyć albo pojedynczą dłoń oznaczającą secesję, albo dwie połączone dłonie oznaczające utrzymanie jednego państwa.

– To historyczna chwila, na którą czekało społeczeństwo południowego Sudanu – cieszył się lider Południa, szef Ruchu Wyzwolenia Ludu Sudanu Salva Kiir Mayardit. On sam, w nieodłącznym kapeluszu kowbojskim na głowie, oddał głos w mauzoleum swojego poprzednika Johna Garanga, który zginął w katastrofie śmigłowca w 2005 roku, tuż po podpisaniu porozumienia pokojowego Północ – Południe. Zakończona wówczas, trwająca ponad 20 lat wojna domowa pochłonęła co najmniej 2 miliony ludzkich istnień. To właśnie tamto porozumienie doprowadziło do referendum.

Sudańczycy ustawiali się w kolejkach jeszcze przed świtem. – Mam misję. Moją misją jest zagłosować. Czekaliśmy 50 lat, chcemy się oddzielić. Od wielu dni planowaliśmy, że zjawimy się tu jako pierwsi – cytował portal CNN Johna Baptiste’a, który w komisji w Dżubie pojawił się już przed 4 rano.

– Chcę być obywatelką pierwszej klasy. Chcę niepodległości – przekonywała Edwina Loria. Na ulicach południowosudańskich miast panował wczoraj nastrój euforii. W Dżubie mieszkańcy śpiewali i tańczyli. Ale prezydent Sudanu Omar al Baszir ostrzegał, że w razie odłączenia nowo powstałemu państwu grozi brak stabilności. – Południe ma bardzo wiele problemów. Od 1959 roku trwała tam wojna. Południe nie zdoła stworzyć silnej władzy – mówił. Sugerował unię północnego i południowego Sudanu.

Ostrzegł też przed próbą zajęcia przez Południe bogatego w ropę naftową pogranicznego regionu Abyei. Mieszkańcy tej prowincji głosują także nad przyłączeniem do Północy lub do Południa. Arabscy nomadzi z plemienia Misserija dowodzą, że to ich ziemie, podobnie twierdzi powiązane z Południem plemię Dinka Ngok. Wczoraj doszło tam do starć, Arabowie zabili co najmniej jedną osobę.

W stolicy Sudanu i zarazem jego północnej części, Chartumie, było natomiast cicho i spokojnie. Dzielnice zamieszkane przez przybyszów z Południa były puste – mieszkańcy wyjechali w rodzinne strony, by oddać głos w referendum. Przebieg plebiscytu jest uważnie obserwowany przez społeczność międzynarodową. Prezydent USA Barack Obama zapowiedział, że jeśli głosowanie i ewentualne oddzielenie się Południa odbędą się w spokojnej atmosferze, to skreśli Sudan z listy państw wspierających terroryzm i zniesie nałożone nań sankcje. W artykule opublikowanym w „New York Timesie” napisał: „Jeśli wypełnicie swoje zobowiązania i wybierzecie pokój, będzie to droga do normalnych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.(...) Ci, którzy zignorują międzynarodowe zobowiązania, doświadczą większego nacisku i izolacji”. Państwa arabskie wypowiedziały się natomiast przeciwko podziałowi, a sekretarz generalny Ligi Arabskiej Amr Moussa dowodził, że Sudan nawet jeśli się podzieli, pozostanie jedną „niepodzielną przestrzenią”.

Głosowanie potrwa aż do 15 stycznia. Aby było ważne, musi w nim wziąć udział co najmniej 60 procent z 3,9 miliona zarejestrowanych wyborców.

Mieszkańcy południa Sudanu, głównie chrześcijanie i wyznawcy religii animistycznych, stali wczoraj w długich kolejkach do komisji wyborczych, by zagłosować za odłączeniem się od północy kraju, w większości muzułmańskiej i posługującej się językiem arabskim. Na kartach do głosowania mieli zaznaczyć albo pojedynczą dłoń oznaczającą secesję, albo dwie połączone dłonie oznaczające utrzymanie jednego państwa.

– To historyczna chwila, na którą czekało społeczeństwo południowego Sudanu – cieszył się lider Południa, szef Ruchu Wyzwolenia Ludu Sudanu Salva Kiir Mayardit. On sam, w nieodłącznym kapeluszu kowbojskim na głowie, oddał głos w mauzoleum swojego poprzednika Johna Garanga, który zginął w katastrofie śmigłowca w 2005 roku, tuż po podpisaniu porozumienia pokojowego Północ – Południe. Zakończona wówczas, trwająca ponad 20 lat wojna domowa pochłonęła co najmniej 2 miliony ludzkich istnień. To właśnie tamto porozumienie doprowadziło do referendum.

Społeczeństwo
Nowa Zelandia będzie uznawać tylko płeć biologiczną? Jest projekt ustawy
Społeczeństwo
Haiti chce od Francji zwrotu „okupu” sprzed ponad 200 lat. Chodzi o miliardy
Społeczeństwo
Przełom w walce z cukrzycą? Firma farmaceutyczna ogłosiła wyniki badań klinicznych
Społeczeństwo
Holandia chce deportować do Armenii 12-latka, który nigdy nie widział Armenii
Społeczeństwo
Kultura i imperializm. Rosyjscy twórcy wciąż mają dużo odbiorców w Ukrainie