W ten sposób polska emigracja szybko się podzieliła. Na tych, którzy zaadaptowali się do nowej rzeczywistości, i tych, którzy woleli bujać w obłokach. Dla wszystkich był to przyspieszony kurs realizmu.
Londyn lat 50. Wtedy nie mówiło się o tytułach, herbach. Jego ojciec nie wspominał nawet słowem o zwycięskiej szarży. – Atlantyda zatonęła. Babcia opowiadała mi wprawdzie o swoim pałacu pod Płockiem (po wojnie przejęli go komuniści) i wystawnych balach, ale słuchałem tego jak baśni. Chyba wtedy po raz pierwszy obiecałem, że odbuduję jej pałac. Miałem może z sześć lat – mówi.
I wspomina imieniny urządzane właśnie przez babcię. Wśród gości: gen. Władysław Anders, gen. Józef Haller, gen. Ludmił Rayski, który przed wojną dowodził lotnictwem. Czasem wpadali też gen. Tadeusz Bór-Komorowski, Tadeusz Pełczyński, płk Kazimierz Iranek-Osmecki. Śmietanka polskiego Londynu. Miał może dziesięć lat, gdy na jednym z takich rodzinnych spotkań rozmawiał z gen. Romanem Odzierzyńskim, dowódcą artylerii pod Monte Cassino. – Tłumaczyłem mu, że źle ustawił swoje działa. A ten człowiek z uśmiechem na ustach stał i cierpliwie słuchał wywodów kilkuletniego chłopaka – mówi i sam również uśmiecha się na myśl o tamtych czasach. – Później, następnego dnia, szedłem do szkoły, opowiadałem kolegom o tych spotkaniach i dyskusjach. A oni? Pukali się w czoło. Cóż, chyba mi nie wierzyli.
Pocztówkowy milioner
W branży nieruchomości jego mama szybko stała się znaczącą postacią. On jednak nie chciał po prostu przejąć firmy. Bronił się przed tym i rozkręcał własne biznesy. Najpierw był dziennikarzem, pracował w polskiej sekcji BBC, pisał recenzje do „Guardiana" i „Sunday Timesa". – Ale pisanie artykułów to ciężka praca. Szybko się nauczyłem, że bardziej efektywne jest wypełnianie faktur – żartuje.
Był 1978 r. Postanowił zorganizować wystawę polskiego plakatu w Londynie. Zaczął od tego, że na ścianach swojej uczelni porozklejał ulotki reklamujące to wydarzenie. Ambasada polska postanowiła go wesprzeć w sposób niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju: podarowała na ten cel 100 butelek wódki. Wernisaż okazał się sukcesem towarzyskim.
Później zorganizował kolejną wystawę, w londyńskim Teatrze Narodowym. I znów medialny sukces. Wtedy zaświtała mu myśl, czy nie dałoby się na tej działalności zarobić. Andrzej Rottermund, obecny dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie, namówił go, by wziąć tysiąc plakatów z ówczesnej Ars Polony Desy w komis. – Zrobiłem to, ale bez przekonania – mówi. I pierwszego dnia sprzedaży miał już w kieszeni 3 tys. Funtów. Gotówką.