Środowa debata w Parlamencie Europejskim była dobrą próbką tego, jak w Europie odbierane są zmiany przeprowadzane w sądownictwie przeprowadzane przez PiS. Erystyczne popisy europosłów polskiej prawicy raczej pokazywały absolutną bezradność, zarówno intelektualną jak i komunikacyjną, deputowanych PiS. Przy okazji pokazali, co naprawdę myślą o Unii Europejskiej. Z pewnością liczyli na efekt propagandowy. I owszem, część prawicowej publiki w Polsce jest zachwycona. Ale analizując na chłodno ich wypowiedzi, PiS tylko dał argument tym, którzy ostrzegają, że może nie tyle chce wyprowadzić Polskę z UE, co stara się Unię wyrzucić z Polski.
Przede wszystkim argumenty przedstawiane w obronie kolejnych ataków na sądownictwo są wewnętrznie sprzeczne albo niespójne. - Polska wam przeszkadza, bo już nie trzyma się niemieckiej nogawki – grzmiał Patryk Jaki, podkreślając, że wstajemy z kolan i nie chcemy już niemieckich technologii. Jest absurdalne co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze rząd PiS z wielką pompą otwiera kolejne fabryki niemieckich firm w Polsce. To właśnie dzięki niemieckim technologiom niebywale rozwinął się Dolny Śląsk czy Wielkopolska, powstał tam nowoczesny przemysł współpracujący z branżą motoryzacyjną, ale nie tylko. Cóż, Niemcy stoją na wyższym poziomie technologicznym i gospodarczym niż Polska. Oczywiście powinniśmy mieć ambicję na budowanie własnych rozwiązań, ale póki istnieją takie dysproporcje w rozwoju, transfer technologii odbywa się od tego bardziej rozwiniętego do tego mniej. A nie na odwrót. To nie służalczość wobec Niemiec, ale prosty fakt.
Dowiedz się więcej: Parlament Europejski przyjął rezolucję ws. praworządności w Polsce
Po drugie Jaki pokazał, jak głęboki jest niemiecki resentyment jego środowiska politycznego. Resentyment oparty – jak to z resentymentem bywa – na głęboko zakorzenionych kompleksach. Przedstawianie Europy jako organizacji chodzącej na pasku niemieckich interesów jest stałym elementem narracji przeciwników UE na całym kontynencie. Skoro jednak Polska tak bardzo Niemców nie lubi, to dlaczego – u licha – rząd tak mocno stał za Ursulą von der Leyen, która jako pierwsza Niemka w historii objęła stanowisko szefowej Komisji Europejskiej? Po co premier Morawiecki przedstawiał to jako swój negocjacyjny sukces, po co chwali się bliskimi z nią relacjami, częstymi telefonami czy smsami, z nią, ale też z wieloma innymi niemieckimi politykami? Czyżby Morawiecki – by użyć języka Jakiego – wciąż trzymał się niemieckiej nogawki?
Ale – po trzecie – argument Jakiego pokazuje też głęboką pogardę dla państwa polskiego. Twierdzenie, że wszyscy dotąd „trzymali się niemieckiej nogawki” to oskarżenie o niesuwerenność wszystkich wcześniejszych rządów po 1989 roku. To oznaczałoby, że również premier Jarosław Kaczyński i prezydent Lech Kaczyński trzymali się niemieckiej nogawki. Absurdalności tej tezy w ustach Jakiego nie trzeba dowodzić.