Zaznaczam: Euro 2012 to nie mój cyrk i nie moje małpy. Ostatni raz w życiu czułem się kibicem za czasów Kazimierzów Górskiego i Deyny, składy ogłaszane przez trenera Smudę wiszą mi przysłowiową nacią od pietruszki, bo jak będę miał ochotę oglądać "Dziady", to pójdę do teatru, a zbliżające się mistrzostwa uważam za polityczną hucpę Tuska i jego szajki, nałożoną na gigantyczną maszynę do przekręcania kasy.
I to przekręcania jej na każdym poziomie, od całej mocno szemranej UEFA, która przecież po to właśnie umieściła imprezę w "dzikich krajach", poprzez nasz jeszcze bardziej szemrany PZPN, po różnych Rysiów, Mirów i innych cwaniaczków przyssanych do wielkiej narodowej mobilizacji, żeby kosztem paru miliardów "nasi chłopcy z orłem na piersi" (i bundespaszportem w kieszeni) mogli tym razem rozegrać swoje nieśmiertelne trzy mecze - "otwarcia", "o wszystko" i "o honor" - na własnych śmieciach.
Ziemkiewicz uważa, że tekst piosenki "Koko spoko" jest bardzo trafny:
Przyznam, prosty, ludowy refren "oficjalnego hitu" polskiej reprezentacji urzekł mnie trafnością uchwycenia istoty ideowej formacji, która nas wrobiła w to całe nieszczęsne Euro, w te rozkopane autostrady, jednorazowy stadion za 2,5 miliarda, który, okazuje się, "nie jest zaprojektowany do rozgrywania meczów podwyższonego ryzyka" (czyli wszystkich meczów krajowych) i te roztrwonione i poprzekręcane miliardy kredytów. W imię czego to było?
Właśnie w imię koko-spoko. Narzekają "pisowcy" i inni malkontenci, że kredyty trzeba będzie spłacać, że zmarnowano szansę, że kolejne młode pokolenie pozbawiono szans i zmuszono do emigracji? Że Polska utraciła międzynarodowe znaczenie, Rosja może nam bezkarnie grać na nosie w sprawie tragedii smoleńskiej, Niemcy blokować rurą port, a państwo dojone przez bandę Towarzyszy Szmaciaków dosłownie się rozpada...