Rozliczymy PiS!” – to mantra powtarzana ostatnio bezustannie przez polityków dotychczasowej opozycji. Oczywiście wiadomo, z jakiego powodu. Twardy elektorat, szczególnie Platformy Obywatelskiej, tylko czeka, aż wynik wyborów zmaterializuje się w postaci Jarosława Kaczyńskiego doprowadzanego w kajdankach do celi. Tyle tylko, że to nie takie proste.
Po pierwsze, instytucje państwa nadal będą opanowane przez nominatów poprzedniej władzy. Dość powiedzieć, że prokuratorem krajowym jest Dariusz Barski, dobry kolega Zbigniewa Ziobry, którego – wedle nowelizacji z końca sierpnia – można odwołać tylko za zgodą głowy państwa. Nie jest wykluczone, że Andrzej Duda pójdzie tu na ustępstwa wobec nowego rządu, ale pewności nie ma. Szczególnie że to właśnie prezydentowi Donald Tusk i politycy opozycji grozili Trybunałem Stanu. Tym samym, którego przewodniczącą jest prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska, inna miła PiS-owi osoba. Rozliczenia zatem już na samym poziomie proceduralnym nie będą łatwe do przeprowadzenia.
Czytaj więcej
Donald Tusk będzie dążył do kompletnej marginalizacji Lewicy, zwłaszcza partii Razem. W końcu jest to polityk, który od zawsze lubił grać podporządkowanymi sobie skrzydłami. Jeśli zatem Adrian Zandberg i spółka chcą, by lewica w Polsce przetrwała, muszą podjąć ku temu poważne kroki, np. stworzyć oddzielne koło poselskie.
Ale jest inna rzecz, znacznie w tym kontekście ważniejsza. Istnieje bowiem wśród naszej klasy politycznej cicha, niewypowiedziana zasada, że rozliczenia dokonywane są raczej niespiesznie, o ile w ogóle. I nie, nie jest to myślenie spiskowe – z takimi sytuacjami mieliśmy już kilkukrotnie do czynienia w czasie rządów duopolu PO i PiS-u.
W 2015 roku, gdy jeszcze u władzy była koalicja PO-PSL, chciano postawić przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobrę. Do uchwalenia wniosku jednak nie doszło, bo zabrakło… pięciu głosów. Późniejsze, niezbyt mądre zresztą, wyjaśnienia potwierdzały jedynie, że nawet jeśli nie było to celowe działanie, to nie wzbudziło ono przesadnej skruchy wśród nieobecnych. „Nawet gdybym była, to i tak czterech [głosów] by brakowało” – powiedziała reporterom ówczesna premier Ewa Kopacz. Podobną śpiewkę o rozliczeniach słyszeliśmy z ust polityków PiS-u, gdy po 2015 roku przejęli stery w państwie. Posłowie nowej większości mówili, do jakich niebywałych wręcz przekrętów dochodziło za czasów ich poprzedników, jak to mafie VAT-owskie – za przyzwoleniem polityków PO – rozkradały Polskę. Jak widzimy, przyzwolenie było tak ogromne, że żaden z wrażych decydentów nie siedzi w kryminale, a przecież ekipa Kaczyńskiego miała na przygotowanie aktów oskarżenia aż dwie kadencje.