Mało kto zwrócił uwagę na to, że od kilku tygodni Lewica bez skutku nawołuje do podpisania przez wszystkie demokratyczne partie opozycyjne paktu sejmowego, czyli zobowiązania do tego, że bez względu na wynik po wyborach stworzą one wspólny rząd. Rzeczywiście, musi dziwić ten brak zgody na oczywisty – zdawało by się – apel. Przecież taki scenariusz jest naturalny dla każdego, prawda?
Niekoniecznie. Może się bowiem zdarzyć, że nowy gabinet zostanie utworzony przez KO, PSL i PL2050 bez udziału partii Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia i Adriana Zandberga. Za to przy parlamentarnym wsparciu Konfederacji. Brzmi kuriozalnie?
Czytaj więcej
Wzrost notowań KO zatrzymał się, a PiS stoi w miejscu – wynika z badania IBRiS.
Jeśli wybory zakończą się wynikiem, który nie da dzisiejszej demokratycznej opozycji większości w sejmie, a Konfederacja będzie miała bardzo liczny klub parlamentarny, to właśnie takie rozwiązanie może się okazać najlepsze dla Donalda Tuska, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni oraz… Sławomira Mentzena. I to dlatego ta pierwsza trójka wcale nie pali się do podpisywania paktu zobowiązującego ich do współrządzenia z Lewicą.
Poparcie mniejszościowego – przejściowego de facto – gabinetu KO/PSL/PL2050 może być dla lidera Konfederacji lepsze niż poparcie także mniejszościowego rządu PiS (a tym bardziej niż wchodzenie do takiego gabinetu jako pełnoprawny koalicjant). Po pierwsze dlatego, że może być wówczas pewien, iż służby specjalne Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika nie wezmą go sobie na cel, jego partia będzie mogła działać bez przeszkód, a on sam nie skończy jak Andrzej Lepper. Po drugie, bo współrządzenia z ugrupowaniem Kaczyńskiego nie życzy sobie większość wyborców Konfederacji, co pokazał sondaż opublikowany w „Rzeczpospolitej”.