W obliczu największego w historii sukcesu w poprawie bezpieczeństwa drogowego wytykanie problemów brzmi jak szukanie dziury w całym. Niestety, ta dziura jest prawdziwa i groźna – w przyszłości może pochłonąć to, co udało się w Polsce osiągnąć. A osiągnąć udało się niemało. W 2022 r. w wypadkach drogowych w Polsce zginęło mniej niż 1900 osób. Biorąc pod uwagę lata przed pandemią, gdzie średnio rocznie w wypadkach ginęło 3 tys. Polaków, ocalono więcej niż jedną trzecią: 1100 mniej pogrzebów. Kraj wcześniej pałętający się w ogonie UE wkroczył nagle na średni poziom zagrożenia na drogach.
Wiemy też, jak udało się ten sukces osiągnąć. Wystarczyło przestać słuchać ekspertów, którzy przez 30 lat przekonywali, że „podwyższanie kar dla kierowców nic nie da”. Skorzystaliśmy z doświadczenia większości krajów UE, rozumiejących, że nadzór nad kierowcami nie może być fikcją, a za poważne wykroczenia muszą oni spodziewać się poważnych kar. I już. Polscy kierowcy, którzy gremialnie przekraczali dopuszczalne prędkości, nagle zwolnili – w ubiegłym roku fotoradary zarejestrowały o 30 proc. mniej takich wykroczeń, a policja o połowę rzadziej zatrzymywała prawo jazdy pędzącym przez miasta.
Oczywiście, nie przyszło nam to łatwo. Politykom trudno było wyrwać się z błędnego przekonania, że wymaganie od kierowców przestrzegania prawa wiązać się będzie z utratą poparcia. W końcu jednak dostrzegli to, co badania społeczne, które od lat miało w szufladach Ministerstwo Infrastruktury, mówiły o zmianie podejścia Polaków do łamania zasad na drogach. Ludzie od dawna już chcieli bezpieczniej dojeżdżać samochodami i nie bać się o dzieci wysyłane rowerami do szkół. Tych, którzy im zagrażają, chcieli zdyscyplinować.
Czytaj więcej
Kierowcy jeżdżą wolniej, dzięki czemu mniej jest wypadków, a liczba zabitych spadła po raz pierwszy w historii poniżej 2 tys.
Najszybciej dostrzegł to premier Mateusz Morawiecki. Zauważył, że poprawiając bezpieczeństwo na drogach, można zyskać poparcie ludzi, a nie je utracić. Było to nasze szczęście i nieszczęście zarazem. Wszystkie zmiany bowiem, których doczekaliśmy się wreszcie w kraju (urealnienie mandatów, podwyższenie punktów karnych, wprowadzenie ochrony prawnej pieszych, zanim postawią stopę na pasach, uchwalenie konfiskaty pojazdów pijanym kierowcom), wynikały z politycznej kalkulacji. To oczywiście nic złego. Jeśli polityk w czynieniu czegoś dobrego dla społeczeństwa widzi swój polityczny zysk – wszystko jest nadal świetnie. Tyle że takie zmiany są nietrwałe. Nie tworzą całościowego, spójnego podejścia. Nie wprowadzają polityki państwa na tory układane z naukowo potwierdzonych faktów i analiz tego, co działa lub nie działa, bez względu na doraźne, polityczne korzyści.