Azja przez dekady targana była krwawymi konfliktami: wojna koreańska, potem wietnamska i w Indochinach, stały bój partyzantek na terenie Birmy/Mjanmy, niepokoje o podłożu etnicznym i religijnym na południu Filipin i Tajlandii czy kolejne wojny Indii z Pakistanem. Przez ćwierć wieku (1983–2009) stały bój z Tamilskimi Tygrysami toczyły też władze Sri Lanki z siedzibą w Kotte (Sri Dżajwardanapura), bardziej znanej jako Kolombo. W walkach syngaleskiej większości z etnicznymi Tamilami zginęło dziesiątki tysięcy osób, a w 1993 r. nawet ówczesny prezydent państwa.
I oto 9 lipca tego roku zdjęcia z tego kraju znowu obiegły cały świat. Widzieliśmy, jak sfrustrowane i wściekłe tłumy demonstrantów zajęły siedzibę prezydenta, a willę premiera spaliły, przy okazji kąpiąc się w towarzyszącym jej basenie. Obaj ci politycy zdążyli z pomocą armii uciec przed zemstą rozwścieczonej ciżby. Prezydent Gotabaya Rajapaksa udał się na Malediwy. Premier Ranil Wickremesinghe chwilowo objął funkcję głowy państwa (nowa ma być wybrana w ciągu 30 dni), choć rozwiązał rząd. Jest tylko jedno określenie obecnego stanu: kompletnie nieprzewidywalny chaos.
Jak brat z bratem
Jak do tego doszło i o co chodzi? Nie jest to oczywiście rezultat poprzedniej wojny z Tamilami, z którymi rozejm podpisano dawno temu, bowiem 17 maja 2009 r. Jednakże podłoże etniczne sporów i konfliktów w kraju pozostało, podobnie jak to o charakterze religijnym, między buddystami a wyznawcami islamu. Jednakże prawdziwy powód tego, co się ostatnio w kraju stało i dzieje, ma inne oblicze – to kryzys elit władzy, które swą nieodpowiedzialnością wpędziły państwo w zapaść finansową i gospodarczą.
Już od marca napływały ze Sri Lanki informacje, iż brakuje paliwa, a potem towarów w sklepach i leków w aptekach. A przy tym rośnie inflacja, która przekroczyła już próg 40 proc., a w przypadku żywności sięga 60 proc. Począwszy od kwietnia i maja, widzieliśmy rosnące kolejki po paliwo, a potem żywność, zamykane szkoły, a nawet zakłady pracy i urzędy, a władze apelowały, aby ci, co nie muszą dojeżdżać, pozostawali w domu, kontynuując pracę zdalnie.
Do tego dochodziła, znana już wcześniej, niemożność spłacenia przyjętych długów, co w przypadku Chin doprowadziło do – głośnego – przejęcia na przełomie lat 2019 i 2020 morskiego portu Hambantota w zamian za niespłacone długi przejętego w dzierżawę na 99 lat. Ten akt wprawił w konsternację elity indyjskie obawiające się nadmiernych wpływów Chin na obszarze ich bezpośredniego oddziaływania, czyli na Oceanie Indyjskim.