Jeszcze kilka tygodni temu prezydent Andrzej Duda był Adrianem, a premier Mateusz Morawiecki „kulawą kaczką” (ang. lame duck), czyli politykiem przeznaczonym do odstrzału. Naczelnikiem państwa i liderem prawicy był prezes PiS Jarosław Kaczyński, który lubi o sobie mówić, że jest skromnym posłem albo wicepremierem. Ostatnie dwa tygodnie pokazały, że tak bardzo skromnym, że aż nieobecnym.
W obliczu wojny okazało się, że funkcje i pełnomocnictwa konstytucyjne ośmieszane przez Kaczyńskiego przez ostatnie lata nagle znowu coś znaczą. A fakt, iż Kaczyński od trzech lat nie rozmawia z Dudą, jest większym problemem dla prezesa. Świat w chwili kryzysu zaczyna opierać się na instytucjach oraz procedurach i mniej zważa na układy nieformalne, więc Kaczyński wykluczony jest z dialogu prezydentów, premierów i przywódców unijnych oraz natowskich. W świecie wojny nie ma czasu na ulubione gry wszystkich nieformalnych przywódców – zwlekanie i intrygi. Kto nie uczestniczy w decyzjach tu i teraz, nie ma na nie wpływu. Jest absolutnie niemożliwe, by Kaczyński podważył w chwili wojny w Ukrainie ustalenia Andrzeja Dudy z Wołodymyrem Zełenskim, a jeszcze bardziej niemożliwe jest, by to zrobił tak, jak lubi, czyli znienacka, osłabiając przy tym prezydenta.