Jan Pospieszalski: Ludzie uważają, że rozliczamy władzę w ich imieniu

Dziennikarz TVP, publicysta i muzyk mówi: Jest w Polakach zmęczenie tą lewicową pustką i wielki głód prawdziwej kultury. Trzeba być ślepcem, by tego nie widzieć.

Publikacja: 01.10.2012 10:42

Jan Pospieszalski: Ludzie uważają, że rozliczamy władzę w ich imieniu

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Jan Pospieszalski, gospodarz znanego programu publicystycznego „Bliżej” w Telewizji Polskiej w rozmowie z Michałem i Jackiem Karnowskimi w „Uważam Rze” mówi:

W ogólnym pejzażu telewizji publicznej mamy do czynienia z rażącą asymetrią. Poglądy lewicowe, wrażliwość liberalna są nadreprezentatywne, wydaje się, że to cały świat. Gdy wyjdzie się z telewizji, na każdym kroku widać, że to obraz fałszywy.

Podchodzą ludzie i mówią: „Panie Janku, tak trzymać"?

Może zabrzmi to zarozumiale, ale tak dokładnie jest. Wielu ludzi wie, że pytamy, rozliczamy władzę w ich imieniu. To cieszy. Ale przeraża inna rzecz – ludzie pytają, czy się nie boimy? Uważają to pytanie za naturalne.

Może tak mówią kurtuazyjnie? Strach przed wyrażaniem własnych poglądów 20 lat po upadku komunizmu?

Niestety, to nie jest kurtuazja. Opowiem pewną historię. Rzecz dotyczy strajku uczniów w Zespole Szkół Rolniczych w Miętnem pod Garwolinem, w obronie krzyża w klasach, w mrocznym roku 1984. Ponad 600 uczniów, kilka miesięcy przed męczeńską śmiercią księdza Jerzego Popiełuszki, stanęło w obronie swojej wiary. I teraz po dwudziestu kilku latach opowiada mi o tym uczestniczka tamtych wydarzeń, nauczycielka z tej szkoły, jedna z niewielu, które wtedy poparły uczniów. Siedzimy w pokoju nauczycielskim,  tym samym, w którym łamano sumienia dzieci, próbowano – nieskutecznie – zmusić je do podpisania deklaracji uległości. A ona mówi ściszonym głosem, co chwila nerwowo zerkając na drzwi. I nic z tego nie rozumiem. Ale potem dowiaduję się, że dyrektorem tej szkoły jest ta sama osoba co w roku 1984. I wszystko staje się jasne, a strach jest zrozumiały. Teraz wierzycie?

Pospieszalski podkreśla także:

Dzisiaj w tym niezależnym obiegu kulturalnym, organizowanym na niezwykle wysokim poziomie, spontanicznym, często z minimalnymi pieniędzmi, uczestniczą miliony osób. Gdy słyszę narzekania ludzi finansowanych hojnie przez polskiego podatnika, że nie mają widowni, że nikt nie chce chodzić na ich spektakle, mówię: może to kiepski teatr? Może warto by wystawić choćby sztukę Wojtka Tomczyka „Bezkrólewie", na której czytaniu w Hybrydach było 600 osób? Ci ludzie kupili bilety, a od trzech lat tej sztuki nie chce wystawić żaden teatr, bo jest niewygodna. Z kolei w Gdyni na festiwalu filmowym Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci trzeba zmieniać salę, dostawiać rzędy krzeseł, bo ludzie nie mieszczą się na panelu dyskusyjnym. Ale władzom stolicy do głowy nie przyjdzie zaprosić tę imprezę do siebie. Spójrzmy też na sprzedane nakłady książek Rafała Ziemkiewicza, Bronisława Wildsteina, tłumy na ich i innych spotkaniach, dynamikę imprez klubów „Gazety Polskiej", by zobaczyć w całej jaskrawości, że jest w Polakach zmęczenie tą lewicową pustką i wielki głód prawdziwej kultury. Trzeba być ślepcem, by tego nie widzieć.

Pytany przez Karnowskich czy wierzy w rewolucyjny przełom w Polsce, odpowiada:

Gdy się ma 57 lat, człowiek podchodzi z dystansem do pomysłów rewolucji. Wolałbym po prostu konsekwentną, zdecydowaną naprawę naszego państwa. Choć jeśli się patrzy na takie przypadki, to rozumiem ludzi, którzy mówią o potrzebie zmiany bardzo radykalnej.

Bardziej jednak boję się przyzwyczajenia do nienormalności.

Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Publicystyka
Marek Migalski: Rafał Trzaskowski, czyli zmienny jak prezydent
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Niewidzialna wojna Watykanu o wiernych na Wschodzie
Publicystyka
Jan Romanowski: Z Jana Pawła II uczyniliśmy kremówkę, nie zróbmy z Franciszka rewolucjonisty z młotem