– Jeśli nie wrócą, zanim obejmę urząd, na Bliskim Wschodzie rozpęta się piekło – ta wypowiedź Donalda Trumpa na temat uwolnienia przetrzymywanych przez Hamas izraelskich zakładników odbiła się szerokim echem nie tylko w Izraelu. Tym bardziej że Trump, który wprowadzi się do Białego Domu już za kilkanaście dni, odmówił wszelkich komentarzy, co właściwie ma na myśli.
Cytowany przez „New York Timesa” Aaron David Miller, były analityk i negocjator Departamentu Stanu ds. Bliskiego Wschodu, zwrócił uwagę, że Trump nie będzie w stanie zadać Hamasowi i Palestyńczykom cierpień większych, niż zrobił to już Izrael. Ma też wątpliwości, czy prezydent Trump jest w stanie wywrzeć odpowiednią presję na premiera Netanjahu, aby doprowadził do porozumienia z Hamasem, które może być korzystne dla tej organizacji.
Czy dzięki Trumpowi Izrael anektuje Strefę Gazy i Zachodni Brzeg Jordanu?
Zgoła inaczej interpretują słowa Trumpa zwolennicy radykalnie prawicowego rządu Beniamina Netanjahu. – Jest to zapowiedź dania Netanjahu wolnej ręki w dalszych działaniach w Strefie Gazy oraz Libanie – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Efraim Inbar, szef Jerusalem Institute for Strategic Studies (JISS).
Czytaj więcej
W czasie konferencji prasowej Donald Trump podkreślił, że Grenlandia i Kanał Panamski są kluczowe dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych.
Jego zdaniem objęcie władzy przez nową amerykańska administrację umożliwi Izraelowi, wcześniej czy później, aneksję okupowanego Zachodniego Brzegu, sprawi także, że do porozumień państwa żydowskiego z szeregiem krajów arabskich (znanych jako Porozumienia Abrahamowe) dołączy kluczowe państwo regionu – Arabia Saudyjska. Spodziewana jest też zgoda Waszyngtonu na jednostronny prewencyjny atak na Iran, w sytuacji gdy Izrael uzna, że kraj ten będzie bliski użycia broni jądrowej. – Bóg jest po naszej stronie – tłumaczy prof. Inbar.