– Jeżeli nie uspokoi pan swojego klienta, ja to zrobię – wymiana zdań z adwokatem Donalda Trumpa pokazała w poniedziałek, że sędzia Arthur Engoron już z wielkim trudem trzyma nerwy na wodzy. Miliarder wpadł tu we własną pułapkę: chcąc oddalić proces, spytał na jego wstępie ławę przysięgłych, czy jest winny zarzucanych mu czynów. Wbrew jego kalkulacjom usłyszał odpowiedzieć pozytywną. Teraz więc Engoron już nie musi rozstrzygnąć o winie, lecz jedynie o wymiarze kary.
A jest ona potencjalnie surowa: nie tylko 250 mln dolarów, ale i zakaz prowadzenia biznesu w stanie Nowy Jork, co oznaczałoby konieczność sprzedaży pod przymusem zasadniczej części aktywów Trumpa. Gorzej: podcięłoby obraz skutecznego biznesmena, który był fundamentem kariery politycznej miliardera.
Czytaj więcej
Republikanka Nikki Haley, była gubernator Karoliny Południowej i ambasador USA przy ONZ, pnie się w górę w sondażach.
Prokurator Letitia James zarzuca Trumpowi, że radykalnie przeszacował wartość posiadanych aktywów. W ten sposób oszukał udzielające mu kredytów banki i oferujące mu polisy towarzystwa ubezpieczeniowe. Materiał dowodowy jest bezlitosny. Pokazuje np., że słynne mieszkanie na szczycie Trump Tower na Manhattanie, gdzie mieszka miliarder, jest trzykrotnie mniejsze, niż to wynika ze sprawozdań finansowych. A jego letnia rezydencja w Mar-a-Lago na Florydzie została kilkanaście razy przeszacowana wobec porównywalnych obiektów w sąsiedztwie.
– Liczby nie kłamią. Sprawiedliwość zwycięży – mówiła przed budynkiem sądu na Manhattanie James.